Wesela bez procentów. Zamiast wznosić powitalny toast, łamią się z gośćmi chlebem. Słynne „gorzko” zastępują pocałunkiem na krzesłach. Rodzi się nowa tradycja.

A może chociaż wino, skoro nie może być wódki? – podpowiadali krewni. Znajomi najbardziej obawiali się o gości. Żeby bez „ośmielaczy” ścian nie podpierali. Niektórzy powoływali się także na polską – alkoholową tradycję. Nie udało się. Paulina i Przemek Szulimowie z podwarszawskiego Halinowa na swoim weselnym przyjęciu nie zaoferowali alkoholu. I choć od pełnej obaw fety minęły już trzy tygodnie, państwo młodzi wciąż odbierają telefony, odpisują na SMSy i e-maile z gratulacjami. Kilka osób powiedziało wprost, że było to najlepsze wesele w ich życiu. Nawet właściciele sali zwrócili młodym honor, bo myśleli, że zabawa bez procentów nie wypali.

Wypaliła i to z wielkim hukiem. Bo czasy, kiedy między weselem bez alkoholu a średnią imprezą można było postawić znak równości, odchodzą do lamusa. Nudnych wodzirejów, którzy z akordeonem przechadzają się po sali, intonując „Majteczki w kropeczki”, coraz częściej zastępują profesjonaliści. Znają psychologię grupy, techniki integracyjne i niestandardowe zabawy. A co najważniejsze, weselnym gościom oferują specjalnie ułożony na tę okazję bezalkoholowy program, który z powodzeniem konkuruje z wyskokowymi trunkami. Takich fachowych wodzirejów jest w Warszawie około dwudziestu. Problem jednak w tym, że nowa tradycja rodzi się w bólach.

Ból pierwszy: czy to się uda?

Rodzina Przemka i Pauliny po długim czasie „bezwesela” liczyła na naprawdę dobrą zabawę. Pomóc miał w tym alkohol i grająca na żywo kapela. Żadnej z tych rzeczy młodzi biesiadnikom nie oferowali. Szanse na dobrą zabawę malały. Sytuację próbowali ratować znajomi, sugerując młodym „lżejsze trunki”. – Może chociaż szampan, bo czym przywitacie gości? proponowali z kolei właściciele sali. Młodzi trwali przy swoim. Bo decyzję o zabawie „na trzeźwego” podjęli dużo wcześniej – kilka lat temu przystąpili do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Dodatkowo atrakcje alkoholowych imprez ich nie pociągały. Rodzice dali młodym wolną rękę. – Zobaczymy, jak wyjdzie – powiedzieli. W obozie sceptyków byli kelnerzy, właściciele sali oraz część gości. Młodzi byli w lepszej sytuacji – już raz bawili się bezalkoholowo na weselu u znajomych. I wiedzieli, czego mogą się spodziewać. Dobra zabawa była gwarantowana. Bo stołeczni wodzireje uczyli się prowadzić bezalkoholowe imprezy na specjalnych warsztatach organizowanych przez Ośrodek Profilaktyczno-Szkoleniowy im. ks. Franciszka Blachnickiego w Katowicach. Stamtąd wynieśli zasadę: jeśli nie ma alkoholu, musi być coś nowego w zamian.

Ból drugi: a toast?

Na bezalkoholowym weselu młodzi do sali wchodzą ostatni. Zebrani w kole goście witają ich gorącymi brawami. W środku czekają mamy z chlebem i solą. I kiedy sala czeka na spodziewany obrzęd toastu, młodzi rozpoczynają… rytuał łamania chlebem. – Z podzielonym na pół bochenkiem podchodziliśmy do każdego gościa. Była okazja, by jeszcze raz osobiście z każdym się spotkać – wspomina Przemek.

Ale najbardziej zaciekawiły go bezalkoholowe oczepiny. – One również mają swoją filozofię. W zabawę angażujemy całe grupy osób, a nie pojedynczych gości, skazując pozostałych na bycie obserwatorami. Zazwyczaj dzielimy salę na dwie drużyny i każdej dajemy zadanie – wyjaśnia Krzysztof Karpiński „Karpik”, który od pięciu lat w stolicy prowadzi własną firmę wodzirejską. W standardzie stołecznych wodzirejów jest na przykład zabawa „Pomnik miłości”. Oddzieleni kotarą młodzi, wykorzystując do tego gości, mają zrobić dla siebie pomnik. – Podeszliśmy do sprawy po męsku i zbudowaliśmy piramidę „Idealny mąż”. U jej podstaw stali najsilniejsi panowie, pośrodku lżejsi, a na samej górze byłem ja – jako ten mąż – wspomina Przemek. Dziewczynom zeszło dłużej. – Panie, stojąc w kole, rozciągnęły moją suknię, tworząc jezioro. W środku był łabędź – mówi Paulina.

„Gorzka wódka” również była bezalkoholowa. Zaraz po oczepinach, kiedy młodzi siedzieli jeszcze na krzesłach na środku sali, panowie podnieśli małżonków do góry, a wodzirej zanucił „gorzko” dając znak do symbolicznego pocałunku. Pomysł, jak bez flaszki przejechać przez weselną bramkę, młodzi wymyślili już sami. Szlaban mieli zamiar otworzyć, przekupując organizatorów przymusowego postoju cukierkami.

Ból trzeci: na drugą nóżkę

Na nieśmiałość, dobry humor, sztywne nogi, zmęczenie, no i oczywiście zapoznawczo. Kieliszek to często lekarstwo na wszelkie weselne dolegliwości, szczególnie te integracyjne. Ale i tu wodzireje mają swoje sprawdzone sposoby. – Pierwszy bezpośredni kontakt nawiązuję z gośćmi jeszcze przed salą – każdego witam i zapraszam osobiście. Bo ich przychylność to podstawa dalszej zabawy – wyjaśnia „Karpik”. Później trzeba oswoić ich z parkietem. Na trzeźwo. Rolę oswajacza spełnia zazwyczaj wspólne zdjęcie, które – nawet jeśli niezbyt dobrze wyjdzie – spełni swoje zadanie, wyciągnie gości na parkiet. I zanim jeszcze zdążą z niego uciec, muszą zawrzeć z państwem młodymi przymierze dobrej zabawy. No, a skoro obiecali…

Zabawa zaczyna się od bardzo prostych form, np. wspólnego poloneza, zwanego korowodem. Potem jest walczyk – chytrze „wycelowany” w panów. Z racji prostego kroku „w przód i w tył” ma wydobyć z nich taneczny talent, który wcześniej ujawniał się dopiero „pod wpływem”.

– Naszym sposobem na integrację bez alkoholu jest taniec. Wśród blisko 40 propozycji są zarówno klasyczne kawałki, jak „Macarena” czy „Kaczuchy”, jak i tańce izraelskie czy religijne mówi „Karpik”. Porwać do wspólnej zabawy mają również niestandardowe atrakcje. – Zaskoczyła nas zabawa z chustą Stowarzyszenia Pedagogiki Zabawy KLANZA oraz bitwa na piłeczki. Nawet dzieci mogły w nich uczestniczyć – wspominają Szulimowie. Wodzireje często przebierają się podczas animowania egzotycznych tańców i razem z gośćmi „wyginają śmiało ciało”. Ale nie można przesadzić. – Każda grupa ma swój rytm i ekspresję. Nadgorliwy wodzirej może zamienić wesele w aerobik – zdradza tajniki pracy Kuba Krawczyk, wodzirej od 5 lat. I dodaje: – Warto zaprosić grupę, tak zwany fundament imprezy, która potrafi bawić się bez alkoholu w swoim rytmie. To oni mają przekonać do wyjścia na parkiet sceptyków.

W większości przypadków wodzirejskie triki zdają egzamin. Ale nie zawsze. – Zdarzyło się, że ludzie przez trzy godziny siedzieli z założonymi rękami. Pękli przy oczepinach. Później z parkietu nie schodzili do 4 rano – wspomina Krawczyk.

Gość Niedzielny – Wodzirej Karpik

Agata Ślusarczyk
Źródło: Gość Niedzielny – Gość Warszawski