Wodzirej Karpik prowadził (jako jedne z pierwszych) wesele Pawła Tchorka cytowanego w artykule…

Wytrzymaliśmy. Wesele było super. Ale dziadek już pięć lat się nie odzywa

Serce mi wali jak perkusja. Stres. Do tego za mały frak i psujący się mikrofon. „To już” – podpowiada orkiestra. Mówię: Witamy serdecznie młodą parę i miłych gości. Młodzi całują chleb. Młody przenosi młodą przez próg. Idziemy za nimi. Polonez, życzenia od orkiestry i wodzirejów, żadnych toastów.

Siadamy do stołów. Na początek flaki albo rosół. – Czymś bym przepchnął tego rosoła – wzdycha wokal.

Przy stoliku pojawia się teść:
– Panie, jakby coś nie szło, pojadę do Zambrowa. Po wódkę. Niech pan tylko da znać.
– Spokojnie – mówię. – Wszystko będzie dobrze.
– Panu łatwo powiedzieć. A mnie tu zaraz szlag trafi. Albo zawał. Takie emocje i nawet pięćdziesiątki nie można walnąć!
Jest 4 listopada, dom weselny pod Zambrowem. Para młoda: Joasia i Maciek.
Jestem wodzirejem. Wesele jest bezalkoholowe.

Wodzirej jak alkohol

Wesele bez gorzałki organizuje co roku kilkaset młodych par. Dlaczego?

Ania i Michał Piekarscy z Konina: – Chcieliśmy mieć wesele, na którym do końca będziemy w stanie dogadać się ze wszystkimi. Na którym kuzynowi koszula nie wylezie bez jego wiedzy. Po którym dzieci będą mogły z ojcem porozmawiać.

Zuzia i Krzysiek z Małopolski: – Ojciec Zuzi jest alkoholikiem. Pije codziennie. Wyzywa mamę, siostrę, bywa agresywny. Nie chcieliśmy, żeby wesele było pod jego dyktando. Żebyśmy mieli cały czas stres: pobije kogoś czy nie. Przyszedł, posiedział, stwierdził, że źle się czuje, i pojechał do domu. Napić się.

Dorota i Paweł Tchorek z Warszawy: – Chcieliśmy pokazać rodzinie, że można się bawić i cieszyć życiem bez alkoholu.

Marek, wodzirej z Białegostoku: – Goście często podejrzewają młodych o skąpstwo. Niesłusznie. Zawsze chodzi o coś dużo, dużo większego. Zdarza się, że biorą dwie orkiestry, dwóch wodzirejów, najdroższe dania. Żeby pokazać, że nie idzie o koszt. Bo wódka wcale nie jest najdroższa. Na średnie wesele idzie jej 50 litrów. W hurcie – 1500 złotych. Tyle co dobry wodzirej. Ale i tak zawsze znajdzie się jakiś wujek, co powie: chciwusy, sknerusy, dusigrosze.

Jajko w nogawce

Żeby poprowadzić imprezę, skończyłem specjalny kurs dla wodzirejów wesel i zabaw bezalkoholowych w Katowicach. Przez cztery dni uczyłem się, jak poprowadzić poloneza, jak wyciągnąć gości na parkiet, jak pogodzić zwaśnione rodziny. Ale przede wszystkim: jak sprawić, by goście bawili się do białego rana.

To moje pierwsze wesele. Jestem przystawką do Marka, wodzireja z Białegostoku. Młodym przedstawił mnie jako ucznia i pomocnika.

Siedzimy przy jednym stoliku z fotografem, kamerzystą i zespołem wokalnym Violeta. Chłopaki z zespołu są źli, że nie ma wódki. Nas też nie lubią. Marek mówi, że to standard.

– Myślałem, że ostatni wodzirej to na wojnie poległ. A tu proszę, u nas się jeszcze dwa egzemplarze ostały – śmieje się perkusja. – Wy pijący jesteście czy też porąbani jak ta cała rodzinka?

Marek wyjaśnia, że lubi czasem wypić. Ale że szanuje wolę młodych i na tym weselu pić nie będzie.

Wokal patrzy na nas wymownie. – Nie wiem, po jaką cholerę was wzięli. Zawsze sami wszystko robimy – mówi.

– Robiłeś kiedyś bezalkoholowe? – pyta Marek. – Nie? To jest wyższa szkoła jazdy. Tu nie ma, że trochę potańczą, pośpiewają, dadzą sobie po mordach i pójdą spać. Musisz ich cały czas zaskakiwać. Znasz tyle zabaw?

– Toć ba! – zaperza się wokal. – Wałeczek, taniec na ziemi, jajko w nogawce…

Patrzę na Marka, on na mnie.

Wałeczek – goście podają sobie wałek – brodą, pachami, na końcu – kolanami, w rytm melodii „Bara bara bara – riki tiki tak”.

Taniec na ziemi – jak w nazwie; walczyka, rumbę, cza-czę trzeba zatańczyć, leżąc we dwoje na podłodze.

Jajko w nogawce: – partnerka musi przełożyć jajko przez nogawkę partnera: od rozporka po mankiet.

Ja i Marek kolejność zabaw ustaliliśmy z młodymi dwa miesiące przed weselem. Umówiliśmy się, że „Gorzko, gorzko” zaśpiewamy tylko raz – Joasi będzie niezręcznie całować Maćka przy ludziach. Drużbowie nie są parą, więc nie całują się w ogóle. Musimy o tym pamiętać.

Na wesele trzeba chłopa

Pierwsze wesele bezalkoholowe odbyło się w 1986 roku w Kamesznicy, tuż obok słynnej Milówki. Młodych przekonał ksiądz Władysław Zązel, góral z Dębna Podhalańskiego. – Mnie już w domu tatuś ucył: „Choćby syćka pili, ty nie pij. Nie patrz na dziadów, co nie mają ani szkół, ani porządnej gazdówki”. Ale dopiero kiedy zostałem proboszczem w Kamesznicy, zobaczyłem, co to za wróg alkohol.

Ksiądz Zązel wydał dekret parafialny, w którym zachęcał do wesel bez alkoholu. Oprócz zachęt z ambony młodzi dostawali zniżkę na ślub. – Mam zasadę: dawaj przykład, a nie wykład. Sam jestem całkowitym abstynentem. Bo z wódką nie ma kompromisów.

Inicjatywa księdza Zązla rozlała się na całą Polskę. – W mojej parafii już 200 małżeństw po takim weselu. Góralom łatwo to zaproponować. Bo są honorowi. Trzeba tylko dobrze tę honorowość nakierować. Ja im mówię: „Pić niedużo to nic wielkiego. Ale nie pić wcale – to dopiero cosi. Ale na to trzeba chłopa!”.

Rodziny, które miały wesele bez alkoholu, co roku spotykają się na Weselu Wesel.

Maciek i Joasia z Kielc: – W Kielcach patrzą na nas jak na Marsjan. A na Weselu Wesel są sami Marsjanie.

To ja jestem wódką

Godzina 18.45. Na zwykłym weselu wznosilibyśmy toasty.

Zamiast tego śpiewamy „Sto lat” i „Sto lat mało jeszcze”. Nie śpiewamy „Niech im gwiazdka”, bo tam „kto z nami nie wypije, niech pod stołem zaśnie”.

Jakiś wujek się wyrywa: „A na stole czysta”. Ucisza go żona.

Na parkiet wychodzą przyjaciele młodych z oazy. Śpiewają „Życzymy zdrowia, szczęścia i błogosławieństwa”. Pierwszy walc.

Znowu czas na mnie. – Zapraszam wszystkich na zdjęcie z parą młodą – mówię. – Raz, dwa, trzy – wszyscy na parkiecie. Ludzie, dajcie zarobić fotografowi!

Fotograf pstryka, a my nie pozwalamy już gościom usiąść.

Stoję z mikrofonem koło zespołu i co chwila zachęcam do zabawy. Marek w tym czasie obtańcowuje ciotki.

– Pana kumpel to musiał z pięć red bulli łyknąć przed imprezą – mówi z podziwem któryś z wujków.

– Ja tak mogę do rana – mówi w przerwie Marek. – Nie może być tak, że wodzirej wysiądzie przed gośćmi. Choćby mnie mieli znosić.

Basia i Tomek Kretowie: – Gdyby nie wodzirej, nie odważylibyśmy się na wesele bezalkoholowe.

Marek: – Bo zastępuję alkohol. To ja tu jestem wódką.

Wuj wiesza garnitur

Maciek i Joasia: – Na naszym weselu nie było dziadka. Powiedział, że jak wnuk nie chce godnie go ugościć, to on nie widzi powodu, żeby przyjść. Na jego weselu wódka była, wieś się trzy dni bawiła. Na ojca wesele musieli tuzin krów sprzedać. Bili się sztachetami, wioska ojca na wioskę matki. Jeden oko stracił. My byliśmy wyrodni. Cała rodzina się boczyła. Rodzice do końca mieli nadzieję, że pękniemy. Wytrzymaliśmy. Wesele było super. Ale dziadek już pięć lat się nie odzywa.

Basia i Tomek Kretowie: – Teść miał dwie skrzynki wódki w pogotowiu. Powiedzieliśmy, że jeśli je wniesie, wychodzimy. Nikt nam nie będzie nic dyktował! To nasze wesele! Wszyscy się bawili do ósmej rano. Ciotka mówiła: pierwsze wesele, na którym wuj nie leży pod stołem, ale wymiata na parkiecie. Pierwsze, po którym sam powiesił garnitur w szafie.

Ania i Michał Piekarscy: – Byliśmy pierwsi w Koninie. Nawet w kościele nam odradzali. Rodzice fundują wesele, jak się coś nie uda – plama na honorze. Trzeba więc silnej woli, żeby się nie poddać presji.

Dorota i Paweł Tchorkowie: – Jak rozwoziliśmy zaproszenia, niektórzy byli zdziwieni. Ktoś planował, że coś przyniesie po kryjomu. Ale uszanowali naszą wolę.

Basia i Tomek Kretowie: – A myśmy w ogóle nie mówili, że będzie bez alkoholu. To tak jak mówić: wesele odbędzie się bez śledzi. Albo bez tatara. Ale potem żałowaliśmy. Gdybyśmy powiedzieli, byłaby naturalna selekcja. Kto przychodzi na wesele dla nas, zapraszamy. Kto dla gorzałki, niech zostanie w domu.

Bo pałeczki się pomylą

Godzina 19. Pierwsza przerwa. Perkusja opowiada, jak kiedyś jechał po pijaku samochodem. Zabił psa i rozwalił płot. Morał: jeśli jesteś autem, nie mieszaj trunków.

Kamerzysta potwierdza. – Normalnie po weselu sam wrócę do domu, nie ma problemu. A jak raz zapiłem wódkę piwem, skasowałem samochód brata. Do dzisiaj spłacam. Brat nie miał ubezpieczenia.

Wokal: – Po wódzie dużo lepiej się prowadzi. Płynnie. Nie wiem, jak wrócę z dzisiejszej imprezy – śmieje się.

Przychodzi świadek, żeby ustalić kilka szczegółów.

– Panie starszy, załatw pan jakąś flaszeczkę – prosi przy okazji perkusja. – Wie pan, my nie jesteśmy spokrewnieni. Młodzi się nie obrażą…

– Mocne głowy mamy. Nikt nie zauważy – dorzuca wokal.

Świadek stawia sprawę jasno. – Nie ma mowy. Uszanujcie młodych. Dzisiaj nikt nie pije – mówi i odchodzi.

Perkusja nie rezygnuje: – Ja się muszę napić! Inaczej mi się pałeczki popierdolą.

I perkusja wysyła kamerzystę – bo najmłodszy – po teścia.

– Panie starszy, pić nam się chce – mówi wokal.

Teść wzdycha ciężko. – Panie, myślisz pan, że ja bym się nie napił? Stres, ślub, garnitur, obrączki, księdzu pięćset, organiście dwieście. Po tym wszystkim i święty by walnął pięćdziesiątkę. Ale córa się obrazi. Nie mogę, panowie.

Liberta kaput

Wodzirej Marek: – Na początku ludzie stroją fochy. Pokazują, że na weselu bezalkoholowym nie jest fajnie. Trzeba przetrzymać. Aż zapomną, że nie ma wódy.

Godzina 21. Czas na program artystyczny. Czytamy z Markiem przebój weselny, czyli telegram do pana młodego od kolegów z Włoch.

Ja czytam po polsku, Marek tłumaczy na włoski:
„Dzień dobry drogi Maćku/ Bongiorno Maciek frajeri,
bardzo nas cieszy/ kontato schizofrenio,
że się ożeniłeś/ liberta kaput,
życzymy Ci wiele radości i szczęścia/ la dyscyplina dyktatore,
dbaj o teściową/ arszenikos cyjankare
i o teścia/ piwencjo kuflozo,
a zostaniesz doceniony/ vizitato prokuratore.

Potem przyjaciele przedstawiają scenki kabaretowe z życia Joasi i Maćka. Orkiestra znika na półtora kwadransa. Program artystyczny się kończy. Marek szuka muzyków, bo jak szybko nie zaczną grać, atmosfera siądzie.

Wraca strasznie wkurzony. Znalazł ich w barze domu weselnego, który cały czas jest otwarty dla gości z zewnątrz. Pili wódkę. Marek mówi o tym świadkowi, ten robi awanturę. Sprzedaż alkoholu zostaje wstrzymana.

Orkiestra przestaje się do nas odzywać.

Kto nie pije, nie kapuje

Wesele bez alkoholu to zobowiązanie na całe życie.

Ania i Michał Piekarscy: – Jesteśmy całkowitymi abstynentami.

Katarzyna i Dariusz Słowikowie: – U nas w domu alkoholu też nie będzie. Czasem, do smaku, tak. Ale nie będzie się przelewał.

Paweł Tchorek podpisał w Ruchu Światło Życie, czyli oazie, Krucjatę Wyzwolenia Człowieka. To zobowiązanie, że nie będzie pił. – Krucjata nie jest na całe życie, ale do dnia, gdy w Polsce skończy się problem z alkoholem. My uczymy ludzi, że mają prawo nie pić.

Krzysiek z Małopolski: – Na studiach mieszkałem w akademiku, miałem mocną głowę. Aż poznałem Zuzię, której wódka kojarzy się nie z zabawą, ale z wiecznie pijanym ojcem. Jak powiedziałem kumplom, że wesele będzie bez wódy, myśleli, że żartuję. Teraz dojrzewam do pełnej abstynencji.

Obrażony chrzestny

Północ. Oczepiny. Jest rzucanie bukietu młodej i muchy młodego. Kto złapie, tego czeka szybki ożenek.

Potem walc świetlisty – daję wszystkim gościom świece. Wyłączamy prąd. Młodzi tańczą z zapalonymi świecami w rękach. Komu odpalą, dołącza. Z ciemności robi się jasność.

– Wzruszające, piękne – pochlipuje właścicielka domu weselnego.

– Też będziemy robić takiego walca – mówią z uznaniem chłopaki z Violety. Zionie od nich wódą.

Wbrew temu, co ustaliliśmy, wołają na parkiet świadków i krzyczą „gorzko, gorzko”. Świadkowie nie chcą się całować. Zespół nie daje za wygraną. Marek jest wściekły. Świadek próbuje ratować sytuację: całuje druhnę w oba policzki i w dłoń. Zespół dalej swoje.

– Czy zaliczają państwo drużbantom ten pocałunek? – pyta wokal. – Nieeeeeeee!!! – krzyczą nauczeni na innych weselach goście. – No to jeszcze raz, wszyscy: gorzko!, gorzko!

Świadkowie nie całują się, siadają do stołu. – Nie umieją się bawić – kwituje wokal.

– Powinni im za to potrącić z honorarium – mówi Marek, ale robi dobrą minę i rusza obtańcowywać ciotki. Mnie wysyła do toalety. – Coś oni za często tam chodzą. Sprawdź to – mówi.

I stało się. Przyłapałem dziadka pana młodego. Pociągał z piersiówki. Tłumaczył, że to na krążenie. Potem się ciskał, że żaden pajac we fraku nie będzie mu mówił, co ma robić. I że młodzi wstydu mu narobili przed całą wioską. Bo ludzie gadają, że wesele bez alkoholu to z chciwości.

– Ciekawe, czy Maciek by się ucieszył – powiedziałem na to.

– Mam to w dupie – oburzył się dziadek. – Chrzestnego obraził. I gości wszystkich obraził.

– Jak obraził?

– Chrzestny powiedział, że przyjedzie z własną flaszką, skoro młodego nie stać na alkohol. A gówniarz na to, że jak tak, to może wcale nie przyjeżdżać. Widziałem: w kościele byli, kopertę dali, ale na wesele nie przyjechali. I mieli rację. Kto to widział – wesele bez alkoholu. Jak tak można polskiej tradycji nie szanować!

* Niektóre imiona bohaterów zostały zmienione

Witold Szabłowski
Źródło: Gazeta Wyborcza - Duży Format