Kiedyś panna młoda poprosiła mnie o wygłoszenie komunikatu, że wszystko, co jest na stołach, jest za darmo. Bo goście z zagranicy tego nie wiedzieli
Znajomi nazywają go „najlepszym wodzirejem wśród geodetów i najlepszym geodetą wśród wodzirejów”. Faktycznie w dni powszednie kreśli mapy i wytycza granice. Ale w weekendy, zakłada frak, cylinder i prowadzi imprezy – firmowe, integracyjne, wesela, bale karnawałowe i przyjęcia prymicyjne dla księży. I tak od 17 lat. – Kocham to! – mówi Marcin Brodziński, znany kielecki wodzirej i mistrz ceremonii.
Pierwsza impreza w Krakowie
Wodzirejem został, jak to często bywa, trochę przez przypadek. W 1999 roku był na bezalkoholowym weselu swojego znajomego w kieleckim hotelu Bristol. Imprezę prowadził Kazimierz Hojna, wodzirej z Krakowa. – Jak on mnie wkurzał tym swoim gadaniem. Obserwowałem go i myślałem, co on takiego robi, czego ja bym nie potrafił. No i postanowiłem być źdźbłem w jego oku. Jak on mówił, żebyśmy zaśpiewali np. „Hej sokoły”, to ja zza stołu kontrowałem, że nie, bo najpierw musi być „Szła dzieweczka”. I to mnie ludzie przyklasnęli i to kilka razy. W efekcie wszyscy świetnie się bawili. Na koniec wodzirej, a dziś mój przyjaciel, zaprosił mnie na warsztaty i powiedział: „dla ciebie wodzirejstwo jest jak oddychanie”. Byłem wtedy młodym adeptem sztuki geodezyjnej, więc odpowiedziałem mu, że każdy jest stworzony i powołany do czegoś innego i niech on będzie najlepszym wodzirejem, a ja będę najlepszym geodetą – wspomina Brodziński.
Później usłyszał, jak ten sam wodzirej wypowiada się w radio, zobaczył go w telewizji. – Powiedziałem do żony, że to chyba jakaś sława zaproponowała mi współpracę – mówi.
Dziś wie, że wtedy był „wodą na młyn” dla wodzireja. – To on był prawdziwym mistrzem ceremonii. Sam teraz wyłuskuję takich naturalnych wodzirejów, którzy nie do końca świadomie, pomagają mi prowadzić zabawę i w efekcie wszyscy ją dobrze wspominają – tłumaczy.
Polski sposób imprezowania powinien być traktowany jako dobro narodowe. Nie ma kraju, gdzie byłaby tak dobra tradycja wspólnej zabawy, tańca i radości. A chyba nigdzie tak chętnie nie śpiewa się przy stołach jak na Kielecczyźnie
Trafił na warsztaty prowadzone w Ośrodku Profilaktyczno-Szkoleniowym im. ks. Franciszka Blachnickiego w Katowicach. – To założyciel Ruchu Światło-Życie, który podkreślał wartość człowieka, dawał drogowskazy i m.in. wskazał nową kulturę, kontry dla upojenia alkoholowego, które podczas imprez z lat osiemdziesiątych oznaczało upicie się do granicy wszelkich przyzwoitości. Chodziło mu o stworzenie alternatywy, a w praktyce można powiedzieć doprowadził do renesansu wodzirejstwa – tłumaczy.
Doskonale pamięta swój pierwszy raz w nowej roli. – To był Kraków, piwnica przy ul. Dominikańskiej. Miałem na sobie smoking, bo jeszcze nie kupiłem sobie fraku. Na sali 50 osób, ja bez swojego DJ-a, doświadczenia i zaplecza. Wszystko opieram na emocjach, kreatywności i talencie. Wreszcie wchodzi para młoda, ok. 17 zaczyna się impreza, która kończy się o 5 rano. Po wszystkim byłem szczęśliwy, czułem, że odkryłem coś nowego, wyjątkowego i na pewno muszę to powtórzyć. Odkryłem w tym swoją pasję – mówi.
Teraz na swoim koncie ma już kilkaset imprez. I ciągle się stresuje. – Ale mój mentor sprzed lat życzył mi, żeby to nigdy nie minęło, bo potem przychodzi rutyna, która często przeszkadza, a nie pomaga – mówi Brodziński.
Recepta na dobrą zabawę
Co jest potrzebne do dobrej zabawy? – Muzyka, klimat, dobre jedzenie, pomysł na scenariusz, a przede wszystkim odpowiednie nastawienie gości – wylicza.
Do prowadzenia imprez się przygotowywuje. Przed weselem np. spotyka się z para młodą, żeby ustalić, co im się podoba. – Chociaż generalnie staram się promować kulturę muzyczną. Ale są też hity, które zawsze się sprawdzają, tzw. hity wszech czasów np. The Beatles, Frank Sinatra, Boney M czy „Pretty women” Roya Orbisona – opowiada Brodziński.
Z takich spotkań czasami rodzą się dosyć niezwykłe pomysły: – Jeżeli np. wiem, że wśród gości są kibice Korony, puszczenie w odpowiednim momencie „Dni, których nie znamy” Grechuty, nawet na weselu, zawsze wywołuje radość. Z tego samego powodu w Warszawie puszczamy „Sen o Warszawie”, czyli nieoficjalny hymn kibiców Legii.
Narzucanie sztywnego programu to jego zdaniem błąd. – Można dosłownie zajechać imprezę. Kiedyś prowadziłem wesele na Podlasiu, zażyczono sobie, żeby z muzyki było tylko disco polo. Kiedy próbowałem wplatać jakieś standardy muzyczne, podchodzili do nas ludzie i prosili, żebym zagrał „coś normalnego”, myśląc o disco – polo. To była jedyna impreza, gdzie podczas wesela doszło do bójki, a butelki po wódce wymieniali już przed obiadem. Jak dostałem kolejne zlecenie z tej okolicy, to odmówiłem – wspomina.
Nie ukrywa, że imprezy z muzyką disco polo prowadzi bardzo rzadko. – Ona nie bardzo pasuje do szyku, elegancji, fraka, cylindra, motywów z „Pana Tadeusza” i szabli Wołodyjowskiego do cięcia tortu – kwituje.
Dobór muzyki jest szczególnie ważny, gdy uczestnicy imprezy to międzynarodowe towarzystwo. – Oni nie zawsze łapią nasze żarty. Ale każdego można skutecznie zachęcić do zatańczenia choćby kilku kroków do znanych melodii z „Greka zorby” czy kankana – tłumaczy wodzirej.
Klimat to nie naśladowanie
Najbardziej niezwykła impreza?
Brodziński: – Na statku, który pływał po Odrze we Wrocławiu, mnóstwo pięknie podświetlonych i stylowych mostów. Goście weszli na pokład o 18, a mogli wyjść o 4 rano. To był bal pełen filmowych nawiązań do „Rejsu” Piwowskiego.
Wyjątkowe miejsca?
Brodziński: – Tam, gdzie goście mogą zatańczyć na trawie Poloneza. Pod Kielcami jest takie miejsce, w lasku brzóz między drzewami można poprowadzić korowód otwarcia, polonez, jak w „Panu Tadeuszu”. To zawsze robi wrażenie. Każdy gość przy wystawnym balu chciałby czuć się wyjątkowo, niepowtarzalnie, mieć w sobie coś tego szlachcica. I to właśnie współtworzy całościowy klimat przyjęcia – mówi mistrz ceremonii.
Tłumaczy, że poszczególne elementy zabawy muszą mieć swój sens i uzasadnienie. To nie może być tylko proste odtworzenie pomysłów podpatrzonych na innych imprezach. – Coraz więcej kapel weselnych kopiuje nasze elementy scenariusza, nie wydobywając ani nie rozumiejąc sedna istoty sprawy, np. świetlisty walc, gdzie uczestnicy wesela odpalają kolejne świece od świec zapalonych przez parę nowożeńców – nie mówiąc żadnego komentarza, nawet sami do końca nie wiedzą, po co to robią, a symbolika tego tańca jest ogromna – tłumaczy wodzirej.
Zwraca uwagę, że nie można też podporządkować zabawy jednej osobie. – Kiedyś wśród gości na północy Polski prowadził imprezę, na której był obecny senator RP. Wszyscy mówili „o idzie senator” albo „senator się bawi” i starałem się dopasować do niego całą imprezę. To był błąd, impreza siadła – opowiada. Ale tak buduje się doświadczenie i wyczucie sytuacji.
Można się bawić na trzeźwo?
– Mnie lepiej prowadzi się imprezy bezalkoholowe. Jestem bardziej czytelny, zrozumiały dla uczestników, którzy łatwiej łapią moje żarty, a ja czuję się jak ryba w wodzie. Mam nawet takie motto, że zamiast markowego alkoholu lepiej zainwestować w markowego wodzireja – tłumaczy. Wie, co mówi, bo przez 11 lat prowadził w Kielcach Chrześcijańskie Bale Bezalkoholowe, w których brało udział i po 400 osób.
Jego zdaniem imprezy bezalkoholowe są dłuższe niż te z alkoholem.
– Najważniejsze jest to, żeby uczestnicy spuścili na luz, a potem pogodzili się z tym, że nie ma alkoholu i chcieli skorzystać z propozycji innej zabawy. I to nie są zabawy z jakimiś podtekstami, nikomu nie każemy się całować, rozbierać, i obłapywać. Nie robimy konkursów w stylu „Wesela” Smarzowskiego. Ale póki są kapele, które organizują tak obciachowe zabawy jak w tym filmie, tak długo wodzireje mają zapewnioną robotę. Bo zawsze będą kontrą do tego typu zabaw – ocenia.
Opowiada, że ludzie często nawet nie spodziewają się, że tak dobrze potrafią się bawić bez alkoholu.
Sam podczas imprez nie pije: – Propozycji nie brakuje. Ale jestem w pracy, mam sprawić, żeby goście poczuli się wyjątkowo i dobrze się bawili – tłumaczy.
A przy okazji musi reagować na dosyć nietypowe sytuacje. Dobry wodzirej potrafi zamaskować ewentualne niedoskonałości lokalu czy obsługi. I skutecznie zintegrować gości. – Najtrudniej jest po raz pierwszy „wyciągnąć” ludzi zza stołów, ale mam różne sposoby, aby wszyscy goście chętnie wyszli na parkiet, np. zapraszając do wspólnego zdjęcia.
Dłużej się zastanawia przy pytaniu o najbardziej nietypową imprezą. – Zdarzyło mi się, że dwa razy poprowadzić wesele temu samemu mężczyźnie, w międzyczasie zdążył się rozwieść. Połowę gości już znałem, a oni znali moje pomysły – śmieje się mistrz ceremonii.
Pod Kielcami jest takie miejsce, w lasku brzóz między drzewami można poprowadzić korowód otwarcia, polonez jak w „Panu Tadeuszu”. To zawsze robi wrażenie. Każdy gość przy wystawnym balu chciałby czuć się wyjątkowo, niepowtarzalnie, mieć w sobie coś z tego szlachcica.
Zauważa, że imprezy weselne stają się coraz częściej międzynarodowe. – Wiele osób po kilku latach wraca z ukochanym do Polski, żeby wziąć ślub i przy okazji naśladuje róże wzorce. To już prawdziwy show-biznes i widzieliśmy np. wypuszczenie przed kościołem kilku tysięcy motyli – opowiada Brodziński. Podkreśla, że wówczas wyzwanie dla wodzireja jest jeszcze większe. – Trzeba zintegrować grupę wielokulturową zarówno tanecznie, jak i muzycznie, co może być trudne – tłumaczy.
To właśnie na takim międzynarodowym weselu miał najbardziej nietypowe swoje zadanie.
– Panna młoda poprosiła mnie, żebym powiedział do zgromadzonych gości, że to wszystko, co jest na stołach i w bufecie, jest za darmo. Wyjaśniła mi, że goście z zagranicy są przyzwyczajeni do płacenia za to, co zjedzą. Gdy to ogłosiłem, było słychać oklaski i wiwaty, od razu zaczął się spory ruch na stołach – opowiada wodzirej.
Jego zdaniem, polski sposób imprezowania powinien być traktowany jako dobro narodowe. – Nie ma kraju, gdzie byłaby tak dobra tradycja wspólnej zabawy, tańca i radości. Naprawdę warto się tym chwalić i to pielęgnować. Nasz region pod tym względem też ma swoją specyfikę. Chyba nigdzie tak chętnie nie śpiewa się przy stołach, jak na Kielecczyźnie – mówi doświadczony wodzirej.