Są w cenie, bo znają tajemnice szalonego imprezowania. Potrafią wyciągnąć na parkiet nawet tych, którzy zawsze się zarzekają: „Ja nie tańczę!”. Boom na wodzirejów trwa.

Korowód. Sto par, które nigdy wcześniej razem nie tańczyły. Zdyszany wodzirej, który biegnie z mikrofonem na kablu. Pilnuje, by ludzie się nie pogubili. Pary idą dalej, on zostaje. Bo kabel sięga tylko do połowy sali. To scena z kultowego „Wodzireja”, filmu Feliksa Falka.

– Obowiązkowa lektura filmowa każdego wodzireja – śmieje się przekornie Rafał Folwarski, 1700 wytańczonych godzin, w głowie setka wodzirejskich sztuczek. – Na szczęście, to przeszłość. Dzisiaj są mikrofony bezprzewodowe i mikroporty. Wodzirej nie zostawi korowodu w połowie zabawy. Nie musi krzyczeć, może mówić nawet szeptem, jeśli tylko chce stworzyć intymny nastrój. Czuje się swobodnie.

Tańczący we mgle

A wszystko to dzięki technice. Dzisiaj, mając nawet zwykły telefon komórkowy, można odtworzyć muzykę i zaanimować zabawę. W mniejszym gronie. Bo bale, wesela, imprezy firmowe muszą mieć dobry sprzęt muzyczny i właściwą oprawę. I mają.

– Pakiet różnorodnej muzyki, która przecież stanowi aż 80 procent naszej pracy, światła i efekty animacyjne – wlicza Rafał Folwarski atuty współczesnego wodzireja – to wszystko pozwala nam stworzyć nastrój i wyczarować niezwykłość chwili. Na przykład raca świetlna. Efektowny snop światła zaskakuje. Słychać wtedy tylko zdumione „Aaaach!”.

Albo suchy lód. To nic innego jak para, która unosi się nad parkietem. Ale goście czują się tak, jakby brodzili w obłokach.

– Widzieli to w telewizji, w „Tańcu z gwiazdami” – wyjaśnia Marzena Adamczyk, wodzirejka i animatorka kinderbali – a teraz, proszę, sami czują się jak gwiazdy. Podoba się też padający na ścianie „śnieg” wytworzony ze świateł. I konfetti z serduszek wystrzeliwane przy pierwszym tańcu ze specjalnych pistoletów.

– Albo deszcz baniek mydlanych, kiedy pary wtulone w siebie tańczą wolno – zdradza Krzysztof Karpiński, wodzirej „Karpik”. – To podbija nastrój. Jest szansa, że tańczący dobrze zapamiętają ten moment. A to jest przecież nasze zadanie: wymyślić, zaaranżować i poprowadzić imprezę w taki sposób, by długo ją wspominano.

Dlatego profesjonalni wodzireje inwestują w wytwornice pary, śniegu i baniek. Mają walizki pełne skarbów w postaci śmiesznych czapek, cylindrów, świec, gwizdków, chust animacyjnych. Wiedzą, że na początku imprezy, kiedy na sali jest jeszcze chłodno, nastrój trzeba podbić czerwonym lub pomarańczowym światłem. Ale gdy już szaleństwo sięgnie zenitu i panie zrzucą boa, atmosferę dobrze jest schłodzić światłem niebieskim.

Ale nie samymi sztuczkami żyje zabawa. Żeby była dobra, dobry musi być też sam wodzirej. Ci z doświadczeniem wiedzą: ważna jest pokora. A po co, oprócz „dobrej gadki”, talentu aktorskiego, tanecznego, animacyjnego oraz taktu, otwartości i dobrego humoru potrzebna jeszcze ona?

– Nie ma nic gorszego, niż podejść do pracy lekko i powiedzieć sobie na początku imprezy: Oj, bawiliśmy ich już dwa razy, podobało się, to i teraz będzie dobrze – wyjaśnia Rafał Folwarski. – Bo scenariusze mogą być podobne, ale zabawa nigdy nie jest taka sama. Nie wiadomo, jacy przyjdą ludzie i czy nie przydarzy się coś nieprzewidzianego. Kiedyś, gdy goście już jechali, a ja ze swoim didżejem Michałem przebieraliśmy się we fraki, okazało się, że w pralni pomylono jego spodnie. Dostał świetne. Armaniego. Ale co z tego, kiedy były trzy numery za duże? – śmieje się. – Tamtej nocy tylko raz chyłkiem wyszedł zza konsoli. A normalnie robi to nieustannie. Naharowałem się wtedy bo sam musiałem „upilnować parkiet”.

– A co zrobić, gdy impreza jest upalnej sierpniowej nocy i w sali wysiądzie klimatyzacja? – pyta retorycznie wodzirej „Karpik”. – Goście są mokrzy, nawet jak siedzą, nikt nie ma siły podnieść się z krzesła. Jednak nawet w takich warunkach trzeba mieć coś w zanadrzu. Choćby konkurs wokalny czy odgadywanie piosenek po zagraniu pierwszych nut. Lub jeszcze coś innego, w zależności od miejsca i rozmachu imprezy.

Bo prowadzący musi być kreatywny, wymyślać na poczekaniu. I nic nie może go zaskoczyć. A dekalog wodzireja mógłby się zaczynać tak: po pierwsze, nie uprzedzać się.

Dobry wodzirej musi mieć poczucie humoru, talent aktorski, „dobrą gadkę” i umiejętność
szybkiego nawiązywania kontaktu. I nie może popadać w rutynę. Bo każda zabawa jest inna.
Od lewej: Marzena Adamczyk, Krzysztof Karpiński, Rafał Folwarski.

Nie przekreślaj sztywniaków

– Pierwsze wrażenie bywa mylne – Marzena już wie, że poważni goście są tacy tylko dlatego, że… się ubrali w najlepsze ciuchy. – Ale po kilku tańcach mija im strach o szyfonową bluzkę, misterną fryzurę. I szaleją tak, że w życiu bym ich o to nie podejrzewała. Na przykład starszy pan z brzuszkiem – w konkursie tanecznym wylosował hip-hop. Wszyscy myśleli, że się wycofa, ale on razem z żoną odstawił takie show, że goście aż buzie pootwierali. Jak umilkła muzyka, to przez kilkanaście sekund była cisza. Dopiero potem wybuchł aplauz! Albo historia ze ślubnym butem. Inna panna młoda być może by płakała, że w drogich ślubnych pantoflach złamała obcas. Ta poprosiła męża, żeby złamał jej drugi. Ponieważ się nie dało. zdjęła buty. A za nią wszyscy goście. Ja też prowadziłam imprezę na bosaka. Nastrój solidarności udzielił się każdemu!

A wyczuć nastrój i „rodzaj gości” to intuicyjne zadanie wodzireja. Impreza skończy się klapą, gdy prowadzący nie trafią z rodzajem muzyki. Na nic się zdadzą superpopowe kawałki, kiedy towarzystwo wolałoby jazz. Albo odwrotnie: zbyt ambitne utwory nie podniosą od stołu gości, bo oni czekają na disco polo.

Gorzej, gdy w ogóle ciężko oderwać ich od krzeseł, zwabić na parkiet. Wodzireje mają swoje sztuczki.

– Kiedy impreza już chwilę trwa, zachęcam wszystkich do zrobienia sobie wspólnego zdjęcia – Krzysztof Karpiński ma również inną złotą metodę: wita gości w drzwiach, niemal na parkingu. Wtedy oni czują się wyróżnieni, „zaopiekowani”. Pytają o szatnię, toaletę, a on wskazując im drogę, daje do zrozumienia, że dobry gospodarz balu troszczy się o nich od chwili, gdy przekroczą próg. – Nikt nie odmawia, bo głupio wzbraniać się przed wspólną pamiątką. Ale kiedy już zdjęcie zostanie zrobione, a wszyscy goście są na parkiecie, działam szybko: „A teraz jedyna okazja: przepiór i przepióreczka! Zabawa, w której każdy z panów wykazuje się męskością, a panie zwinnością!”.

– Ważne, by nie stawiać się wyżej od gości, nie robić z siebie lidera – Rafał z doświadczenia wie, że wyciąganie gości od stołu, kiedy oni właśnie jedzą, bo „teraz was podniosę i zrobię z wami, co chcę”, nigdy się nie sprawdza – Ale kiedy się przedstawię i powitam wszystkich słowami: „Kochani, jestem znajomym pana Marka. Wpadłem tu, bo tak jak i państwo uwielbiam dobrą zabawę. Może wspólnie, razem, zatańczymy dla naszych jubilatów specjalny taniec? Trzy razy łatwiejszy niż makarena!” – to zawsze działa. I kiedy goście, chcąc uhonorować jubilatów, już podnoszą się z miejsc, kuję żelazo: „Chodźcie, to specjalny układ. Damy radę, bo przecież ćwiczyliśmy go przez całe dwa miesiące!”. Śmieją się. Śmiech podnosi energię. Nakręca się spirala zabawy, a goście już nie uciekają do stolików.

Bez macania po kolanku

– Bo dobry wodzirej jest „tłem dla zabawy” – stawia tezę Marzena Adamczyk. – To nie on jest gwiazdą, ale sprawia, by gwiazdami czuli się inni.

W dodatku taktownie, z wyczuciem. Wodzireje z wyższej półki nigdy nie opowiadają świńskich dowcipów, nie narażają gości na to, by ci poczuli się zażenowani, ośmieszeni. Zabawy z „kolankiem” odpadają.

– Kiedyś, sama będąc weselnym gościem, widziałam, jak jedna z pań zaproszona do zabawy była bliska płaczu, bo nie pozwolono się jej wycofać – wspomina Marzena. – A „macanie po kolanku” przekraczało granicę jej intymności.
Jak ją wyczuć i nie znaleźć się na półce z etykietą „rubaszny zabawiacha”, kandydaci na wodzirejów uczą się na specjalnych warsztatach. Na każdym jest inny temat (Andrzejki, kinderbale, wesela) i uczestnicy poznają nowe zabawy.

– Po każdych warsztatach uczestnicy dostają zaświadczenie. To wzbogaca ich umiejętności i CV – tłumaczy Rafał, który dąży do zarejestrowania stowarzyszenia wydającego wodzirejom certyfikaty. – W tej chwili w Polsce jest ponad dwa tysiące profesjonalnych zabawiaczy. Ale chętnych do zawodu wciąż przybywa. Ostatnie dwa lata uaktywniły wodzirejską hossę: kiedyś samo to słowo kojarzyło się z tandetą. Teraz staramy się tworzyć nową kulturę zabawy. I mamy efekty: byle muzyczny zespół chce mieć w nazwie słowo „wodzirej”. Bo to przyciąga, a nie odpycha jak kiedyś.
Dlatego profesjonaliści uważnie śledzą światowe trendy w organizowaniu zabaw. I dbają o szczegóły. Ważny jest nawet kolor, jakim przybrana jest sala.

– Bo jeśli do dekoracji wybrano beż, biel i tonacje czekolady, a my nakryjemy konsolę na czerwono lub niebiesko, to będzie zgrzyt – wyjaśnia Rafał. – Podobnie się stanie z naszą wiarygodnością, gdy powiemy, że w konkursie będą nagrody, a potem ich nie rozdamy. Taki wodzirej jest spalony.

Ale spalony nie będzie, gdy choćby kalecząc, poprowadzi wesele i po polsku, i po angielsku.

– Jest coraz więcej wesel międzynarodowych – wyjaśnia Rafał. – Prowadziłem już polsko-hinduskie, szkockie, irlandzkie. A szykuje się koreańskie. Goście z zagranicy są zaskoczeni, że ktoś mówi specjalnie do nich, tłumacząc zasady zabawy. Cieszą się tak, że nawet im nie przeszkadza, gdy wodzirejowi mylą się skarpetki z sokiem.
A ten ostatni bywa także ostatnio głównym bohaterem wesel. Imprezy bezalkoholowe cieszą się sporym powodzeniem. I – co dziwne – na nich zabawa jest jeszcze lepsza. Dlaczego? Bo ludzie nie czekają, aż im wino zaszumi w głowie.

Marzena z doświadczenia wie: taka zabawa od razu jest absolutnie szalona!

Krzysztof, gdy pytam go, do czego może porównać swoją pracę, śmieje się: do obsługi klucza francuskiego. Bo tym kluczem można wszystko odkręcić, dopasować do każdego rozmiaru. A wodzirej musi się dopasować i do gości, i do nastroju. No i umiejętnie dokręcić śrubę. Ze śmiechem i dobrą zabawą.

Sonia Ross
Źródło: Wróżka.pl