– To nieprawda, że łatwiej rozruszać podchmielone towarzystwo. Gdy ludzie mają w czubie, trudniej się uczą kroków, figury się plączą. Masakra – opowiada wodzirej Kuba Krawczyk.

Wojciech Tymowski: – Przed karnawałem pewnie pan ostro trenuje.

Kuba Krawczyk: – Zawsze staram się ruszać, by być w formie. Squash i pływanie dwa razy w tygodniu.

Ale karnawał to szczególne wyzwanie dla wodzireja?

– Nie w Polsce. U nas wodzireje pracują głównie na weselach, więc praca rozkłada się na cały rok.

Ile razy w tym roku pan rozgrzewał publiczność?

– Ponad 70, z czego ponad 50 na weselach.

To chyba ułatwia życie, bo na każdym weselu można powtarzać ten sam program.

– Aż tak łatwo nie jest, choć scenariusze weselne są jakoś podobne. Zawsze rozmawiam z organizatorami wesela, są przynajmniej dwa, trzy spotkania, zanim dopniemy scenariusz. Potem okazuje się, że niekoniecznie trzeba się go dokładnie trzymać, lepiej być elastycznym. Czasem zdarzają się tacy klienci, którzy chcą dokładnie egzekwować wszystko, co jest w proponowanym scenariuszu. Pewna pani przypomniała sobie o kankanie o trzeciej nad ranem i domagała się, by go zarządzić. – Proszę pani – zacząłem oponować – niech pani zauważy, w jakim stanie są goście. – Widzę, że mogą – odparła, choć było widać, że dla większości kankan jest już zbyt ryzykowny.

I co pan zrobił?

– Zaproponowałem coś bardziej bezpiecznego. Zwykle w takich sytuacjach stawiam na zabawy synchroniczne, stosunkowo łatwo to wychodzi. Stoję przed grupą i pokazuję proste figury: ręka w górę, noga w bok. Wszyscy naśladują jak przed lustrem. Bardzo dobrze się to sprawdza np. przy przeboju Village People „YMCA”.

Łatwo rozgrzać biesiadników?

– Różnie, ale to jest zawsze możliwe. Choć może nie od razu.

Chodzi o to, żeby byli po paru głębszych?

– Zupełnie nie o to chodzi. Gdy ludzie mają w czubie, trudniej się uczą kroków, figury się plączą. Masakra. Dlatego jest sporo wodzirejów, którzy podkreślają, że chętnie prowadzą bezalkoholowe imprezy, a sami są abstynentami.

Ja nie jestem ortodoksyjny, dobrze prowadziło mi się i bezalkoholowe, i zakrapiane imprezy. Ale zacząłem od bezalkoholowego sylwestra w Olsztynie, skąd pochodzę. To było jeszcze przed studiami. Zebrała się wtedy silna grupa towarzyska, moi koledzy z rekolekcji oazowych, i oni mnie poprosili. Ale powiedzieli: Jedź do Katowic na szkolenie. Tam Fundacja „Światło-Życie” prowadzi do dziś warsztaty dla wodzirejów wesel i zabaw bezalkoholowych. Większość działających w Polsce wodzirejów – a takich, którzy z tego żyją, jest kilkudziesięciu – przeszła przez warsztaty w katowickim ośrodku.

To stąd te deklaracje na stronach internetowych wodzirejów, że wolą zabawy bez alkoholu.

– Pewnie tak, ale to dobre szkolenie. I popularne. W tym roku w sierpniu przeniesiono je z Katowic do Trzebini, bo była potrzebna większa sala, tylu zgłosiło się chętnych.

A na tym moim pierwszym sylwestrze wyszło fajnie, tam zostałem zauważony. Potem, choć wyjechałem na studia do Warszawy na SGGW, też dostawałem propozycje poprowadzenia różnych imprez i w Olsztynie, i w Warszawie. Coraz lepiej się w tym czułem, pieniądze też z tego były. Zamiast zostać biotechnologiem, zostałem w rozrywce.

Łatwiejszy kawałek chleba?

– Przyjemniejszy, bardziej kręcący. Ale żeby łatwiejszy, nie powiem. Nie chcę iść na łatwiznę. Kiedy już kończyłem studia, znajomi zaczęli brać śluby. Chodziłem na ich wesela i w małych miejscowościach, i w dużych miastach. I widziałem, co tam się wyrabia: żenujące konkursy z łapaniem kobiet za kolano, podawaniem w tańcu wałka do ciasta itp. albo toczenie przez pannę młodą jajka z nogawki do nogawki pana młodego.

Pomyślałem sobie: Krawczyk, skoro ty i twoi znajomi jesteście na takiej imprezie zażenowani, musisz pokazać, jak zrobić zabawę na poziomie. Ludziom brakuje dobrych wzorów. Takich choćby, że wodzirej jest we fraku. Od razu robi się bardziej elegancko. Prawie zawsze występuję we fraku i bardzo dobrze się wtedy czuję.

Tak poważnie zaczął pan mówić, a chodzi o rozrywkę. Opowiada pan anegdoty na weselach?

– Oj, nie. Nie jestem od anegdot. Nie jestem komikiem.

Śpiewa pan?

– Też raczej nie. Wodzirej to ten, który prowadzi układy taneczne. To właśnie ja. W moich animacjach każdy może tańczyć. Pokazuję kroki, figury i prowadzę. Węże, spirale, ślimaki, tunele, ósemki, czwórki, panie na lewo, panowie na prawo itd. I cieszę się, bo widzę, że ludzi energia niesie. Oczywiście pilnuję, żeby się rodziny mieszały, żeby było wspólne pamiątkowe zdjęcie, bo takie pozowanie od razu łączy gości. Wiem z doświadczenia, w końcu jestem w branży już 10 lat.

Przedstawia się pan jako jeden z grupy wodzirejów.

– Tak. Wprawdzie sam od kilku lat występuję jako firma, ale nieformalnie jestem członkiem Mocnej Grupy Wodzirejów. To grupa towarzyska. Dzielimy się zleceniami, jest nas dwudziestu.

Sami faceci.

– Do naszej grupy panie się jakoś nie zgłaszają. Zresztą nie tylko do nas. Przez tyle lat spotkałem tylko jedną wodzirejkę. Można powiedzieć, że na razie nie odczuwamy nacisku na parytet. Klienci też nigdy nie pytali nas, czy imprezę może poprowadzić kobieta.

Skoro na waszej stronie w internecie widać samych mężczyzn

– Ale ludzie z reguły nie dowiadują się o nas z internetu. Wcale nie mamy wielu klientów, którzy trafiają do nas za pośrednictwem strony internetowej. Przychodzą przede wszystkim ci, którzy nas widzieli w akcji na imprezie, albo ich znajomi, czyli promujemy się przez marketing szeptany.

To po co ta strona w internecie?

– Chyba głupio byłoby nie mieć. Zawsze ktoś, kto o nas usłyszy, może sprawdzić w sieci. Jesteśmy też na Twitterze, na Facebooku, YouTube.

Zacząłem rozmowę o karnawale, bo myślałem, że powie pan, jak Polacy się bawią na balach.

– Organizatorzy balów nie mają zwykle specjalnych oczekiwań wobec nas, wodzirejów. Balowe scenariusze na ogół mają jakiś przewodni temat. W ostatnich sezonach tam, gdzie byłem, królowała Abba. Mam dość na 10 lat.

To co będzie królować na balach w nadchodzącym karnawale?

– O zgrozo, też Abba.

Pan proponuje coś innego?

– Np. latino. Wtedy zapraszamy tancerzy salsy, którzy z nami prowadzą gości. Jest gorąco, dynamicznie.

A coś bardziej oryginalnego?

– Marzą mi się bale w eleganckiej oprawie, może nie aż takie jak słynny bal w operze w Wiedniu, ale generalnie stawiam na elegancję, styl i rozmach. Przyznaję, że to moje najważniejsze teraz wyzwanie – by takie bale organizować i prowadzić. Właśnie ruszamy z naszym nowym projektem – White Tie Project, proponujemy prowadzenie balu z towarzyszeniem prawdziwej orkiestry, z sekcją smyczkową, dętą i rytmiczną.

Dla kogo miałyby być te bale?

– Dla ludzi zamożnych, bogatych firm, instytucji. Ale co w tym złego. Przecież nie brakuje rozrywek dla wszystkich – są dyskoteki i kluby. A tu mamy prawdziwą 17-osobową orkiestrę. Jestem przekonany, że udało nam się zebrać świetnych młodych muzyków, solistę i solistkę. Proszę sobie wyobrazić: orkiestra aranżuje utwory z lat 70., 80., Michaela Jacksona, Glorii Gaynor czy Ewy Bem. Ogniście gra salsę, cza-czę. Z taką orkiestrą to dopiero jest pełnia. Prawdziwy bal jak w prawdziwym karnawale.

Tylko że w Polsce takiego prawdziwego karnawału nie mamy.

– Rzeczywiście, jakoś go nie widać. Nie wiem dlaczego. Na imprezach, które prowadziłem kilka razy, byli Hiszpanie. Oni byli jakby bardziej głośni i bardziej energetyczni, karnawałowi. Ale ja od tego jestem, żeby zrobić z Polaków Hiszpanów. Życzę żywiołowego karnawału.

Wojciech Tymowski 
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna