Rafał Folwarski ma 28 lat, jest jednym z najlepszych polskich wodzirejów (w kraju jest ich 600). Za godzinę pracy bierze średnio 100 zł. Najbliższy wolny termin na prowadzenie imprezy ma w październiku.

Iwona Bugajska: Jakie Pan ma wykształcenie?

Rafał Folwarski: Skończyłem szkołę wodzirejów w Katowicach. Ale także studia, jestem technologiem żywienia. Bardzo mi się to przydaje, np. dla zabawy na weselu po francusku, włosku i angielsku zapowiadam wnoszone potrawy.

No właśnie, co Pan robi jako wodzirej. Czy jak Jerzy Stuhr prowadzi gości w tany wężykiem?

– Czasami, ale rzadko… Dlaczego? To proste. Nie mogę się powtarzać. W tym zawodzie pracę dostaje się z polecenia. Spodobam się gościom, więc przy najbliższej okazji zamawiają u mnie usługę. Dla siebie albo dla kogoś bliskiego. No więc zmuszony jestem do każdego wesela ułożyć inny scenariusz.

Zasady, których nie wolno wodzirejowi złamać?

– Jest kilka. Po pierwsze, wodzirej nie może wyglądać lepiej o pana młodego Po drugie, nie spoufala się. Nie poklepuje gości po plecach, nie pije z nimi wódki. Zresztą…Wódka to wielki wróg dobrej zabawy. Jeśli tylko mogę, namawiam młodych, by jej nie było albo była w minimalnych ilościach.

Od czego zaczyna Pan wesele?

– Od integracji gości. Często jest tak, że rodziny się nie znają albo znają się, ale bardzo nie lubią. No to wtedy np. zapraszam gości do wspólnego zdjęcia. Fotograf się krzywi: „Panie, ta setka osób pod ścianą mi się nie zmieści”. – Nieważne – mówię. – Mają stanąć, nawet gdyby tylko wyszłyby im na fotce uszy. Wie pani, ta integracja jest bardzo ważna dla późniejszego przebiegu zabawy.

A jak zmusza pan Panów do tańca?

– Prawda, z tym jest problem. Ledwie zagra muzyka, a oni muszą iść na papierosa, do ubikacji albo sprawdzić, czy auto jest dobrze zaparkowane. Opowiem pani śmieszną historię. Kiedyś prowadziłem bal w jednej ze szkół. Nauczony doświadczeniem zamknąłem drzwi na klucz. Pierwsze nuty, chłopcy w nogi. Szarpią klamkę, a ona nie puszcza. Jakie wtedy od dziewczyn dostałem brawa!

Dlaczego Pan jest wodzirejem, a nie technologiem żywienia?

– Dwa lata byłem klientem waszej gazety. W Olsztynie, gdzie mieszkam, nie ma pracy.

Wodzirej to dobry zawód?

– Powiem szczere. Trzy lata trwało, zanim zaakceptowałem siebie jako wodzireja. Takiego pana, co zakręci wąsa, a potem powie sprośny kawał. Ale to nieprawda. Ja ciągle się uczę dykcji, mowy ciała. Inwestuję w siebie, w sprzęt. Mam np. najlepszy w Polsce mikrofon. Długo na niego zbierałem.

Co się stało po tych trzech latach?

– Pani pyta, co mnie przekonało? Chyba pieniądze. Właśnie rozpocząłem budowę wymarzonego domu.

Iwona Bugajska
Źródło: Gazeta.pl