Profesjonalista trzyma klasę i zna granice dobrego smaku

Prowadzą wesela, studniówki, branżowe bale, prymicje, a nawet – stypy. Jeszcze 10 lat temu profesjonalnych wodzirejów było najwyżej kilkunastu. Dzisiaj jest ich kilkuset. Najwięcej w Małopolsce i na Śląsku. W Katowicach powstała nawet szkoła wodzirejów. Ukończył ją m.in. Tomasz Zieliński z Zakopanego. To on wraz z kolegą zabawiali prawie pół tysiąca gości na weselu skoczka narciarskiego Roberta Matei.

Wodzirej to zawód z tradycjami. Już przed II wojną światową byli mistrzowie ceremonii, którzy prowadzili karnawałowe bale. Natomiast weselnej zabawie przewodzili starostowie i drużbowie. Termin „wodzirej” przez pewien czas źle się u nas kojarzył – po wejściu na kinowe ekrany filmu Feliksa Falka. Tytułową rolę grał Jerzy Stuhr, a kreowany przez niego wodzirej Danielak był postacią żałosną.

Oferujący „profesjonalne prowadzenie zabaw” nie narzekają na brak zajęć. Zatrudniani są na spotkaniach integracyjnych, imprezach branżowych, weselach, prymicjach i przyjęciach komunijnych. Jednego z krakowskich wodzirejów poproszono nawet na stypę. Pochodzący z Kresów nieboszczyk, który umarł mając 92 lata, był za życia wesołym człowiekiem. Uwielbiał lwowskie piosenki i dowcipy. W testamencie zażyczył sobie, żeby do trumny włożono mu płytę z nagraniem popularnego szlagieru „Tylko we Lwowie”. Prosił też żałobników, aby na stypie śmiano się, a nie płakano.

Profesjonaliści i amatorzy

Zarabiających lub częściej dorabiających jako wodzireje jest w Polsce sporo. Profesjonalistów podobno nie więcej niż dwustu. Za swojego mistrza uważają Kazimierza Hojnę, który 10 lat temu wraz z bratem Józefem zorganizowali w Katowicach pierwsze warsztaty dla wodzirejów. Przez te dziesięć lat wyszkolili 700 osób.

Jak odróżnić amatora od profesjonalisty? – Profesjonalista trzyma klasę i zna granice dobrego smaku – mówi Hojna. Mówiąc o profesjonalistach wymienia jednego ze swoich wychowanków, który potrafi z pamięci cytować „Starostę weselnego”, poradnik wydany w 1902 w Drukarni Karola Miarki. Amatorzy to, według Hojny, ci, których nie stać na oryginalne pomysły, więc proponują gościom „głupie zabawy w rodzaju: jajko w nogawce”.

Kazimierz Hojna pochodzi z Poznania. Tam przed 15 laty stworzył pierwszą w Polsce firmę wodzirejską. We fraku wypożyczonym z teatru organizował bale dla studentów. Był związany z ruchem oazowym. Nie odmówił więc, gdy zaproszono go na wykłady do Ośrodka Profilaktyczno-Szkoleniowego im. ks. Blachnickiego w Katowicach. Odbywały się tam warsztaty dla osób, które miały prowadzić zabawy bezalkoholowe. W ciągu dnia uczestnicy poznawali teorię. Nocą bawili się na imprezach prowadzonych kolejno przez wszystkich kursantów. Inscenizowali wesela na niby, imprezy okolicznościowe, a nawet spektakle teatralne. Widząc, że warsztaty cieszą się coraz większym powodzeniem, Kazimierz Hojna przeniósł się z Poznania do Katowic. Tak powstała szkoła wodzirejów. Do dziś jedyna taka w Polsce.

Pełne ręce roboty

Ponieważ mieli coraz więcej zgłoszeń, zaczęli organizować tygodniowe kursy. Niektórzy nie poprzestawali na jednym. Wracali po kilka razy. Z czasem szkoła wzbogaciła program zajęć. Uczyła, jak poprowadzić andrzejki, akademie z różnych okazji, np. rocznicy odzyskania niepodległości, imprezy dla niepełnosprawnych, festyny parafialne i miejskie, studniówki i komersy, prymicje, jubileusze kapłaństwa i małżeństwa, mikołajki, ale też karczmy piwne. Kazimierz Hojna i jego szkoła wodzirejów stała się znana w całej Polsce. Ojciec Jan Góra, organizator spotkań młodzieży na Polach Lednickich, poprosił go, żeby uczył układów tanecznych uczestników spotkań. Hojna był też animatorem tańców na krakowskich Błoniach podczas pielgrzymki Benedykta XVI.

Ze szkoły Kazimierza Hojny wywodzi się wielu małopolskich wodzirejów. Należy do nich m.in. Tomasz Zieliński z Zakopanego, z zawodu nauczyciel, z zamiłowania przewodnik tatrzański i wodzirej. W Tatry chodził zawsze. Wodzirejem został 10 lat temu. Zieliński przyznaje, że jest duszą towarzystwa. Dowcipy mógłby opowiadać przez cały dzień i noc. Chciał być aktorem, ale został nauczycielem. Gdy ma czas, gra w teatrze amatorskim, ale z wolnym czasem coraz gorzej. – Przybywa zleceń na prowadzenie imprez. Wodzireje mają dzisiaj pełne ręce roboty. Oczywiście ci z opinią zawodowców – mówi.

Nie ma stresu, jest rutyna

Razem z Mirosławem Sperą, który wciągnął go w wodzirejstwo, tworzą bardzo udany i zgrany tandem. Prowadzą bale, aukcje, sylwestry, festyny. Najczęściej wesela. W pamięci zachowali zwłaszcza wesele na pół tysiąca osób, które wyprawił w Czarnym Dunajcu Robert Mateja, były już skoczek narciarski. Z początku mieli tremę. Tylu naraz sławnych ludzi. Adam Małysz, znani skoczkowie z Niemiec, Austrii, Norwegii. Trema opuściła ich, gdy na parkiet wszedł Apoloniusz Tajner. Okazało się, że jest wyśmienitym tancerzem i lubi zabawę. – Skoczkowie bardzo fajnie się bawili, z dużą klasą, pan Tajner w roli mistrza ceremonii był rewelacyjny. Wspaniale zachował się Adam Małysz. Wiadomo było, że fotoreporterzy nie dadzą mu spokoju. Małysz robił wszystko, żeby pozostać w cieniu. Zdawał sobie sprawę, że to nie on jest tego dnia główną postacią. Dopiero, gdy Robert Mateja pojechał z żoną na sesję fotograficzną, pozwolił się sfotograować. Na tym weselu przekonałem się, że nasi skoczkowie to prawdziwa, sportowa rodzina – wspomina Tomasz Zieliński.

Zieliński i Spera zauważyli pozytywną zmianę w weselnych zwyczajach. Twierdzą, że pije się mniej mocnego alkoholu. – Dzisiaj, nawet na wsiach, praktycznie nie zdarza się picie na umór – mówi Mirosław Spera. Coraz częściej prowadzą wesela bez alkoholu. Nie tylko w kręgach ludzi związanych z Kościołem.

Zieliński i Spera rzadko pracują u siebie, na Podhalu. – Po pierwsze, dlatego że wesele góralskie musi prowadzić rodowity góral, a ja pochodzę z Sosnowca. Po drugie, górale tak doskonale bawią się sami, że niepotrzebny im profesjonalny wodzirej – wyjaśnia z uśmiechem Tomasz Zieliński. Mirosław Spera przypomina koledze, że raz prowadzili wesele w Bukowinie Tatrzańskiej. – To było wesele w dwóch wersjach – góralsko-ceperskie. Panna młoda była z Podhala, a pan młody z Wrocławia. Udało się nam pogodzić wymagania obojga młodych, ale byliśmy trochę zestresowani – mówi Mirosław Spera.

– Prowadząc wesele zawsze przeżywamy lekki stres, bo zabawę, okolicznościową imprezę, można powtórzyć, a wesela, przynajmniej z tą samą osobą, nie – śmieje się Tomasz Zieliński. Mirosław Spera dodaje, że ich nauczyciel i obecnie przyjaciel Kazimierz Hojna zwykł był mawiać: „Chłopcy, pamiętajcie, gdy nie będzie stresu, to znaczy, że stajecie się rutyniarzami”.

Sztandarowe numery

Wpadki? – Rzadko, ale zdarzają się – przyznaje Tomasz Zieliński. – Na zawsze zapamiętamy imprezę, którą prowadziliśmy w szkole muzycznej. To był zjazd absolwentów. Mieliśmy ograniczyć swój program do kilku dowcipnych scenek rodzajowych i puszczać muzykę. Ponieważ chcieliśmy dobrze wypaść, przygotowaliśmy obszerniejszy program. Okazało się, że wyszliśmy przed szereg, bo uczestnicy zjazdu nie oczekiwali tego. Był moment konsternacji. Delikatnie mówiąc, poczuliśmy pewien dyskomfort. Pocieszaliśmy się cytując słowa Kazika Hojny, że trzeba jedną imprezę spalić, żeby następna była lepsza.

Każdy wodzirej ma swoje sztandarowe numery, Zieliński i Spera bardzo lubią zabawy z dziećmi. Są one mocnym atutem tego wodzirejskiego duetu. Dzieci są prawie na każdej imprezie, zwłaszcza na weselach. Około godz. 20, gdy ich rodzice bawią się w najlepsze, dzieci się nudzą. Zieliński ze Sperą przebierają się wówczas w stroje clownów i organizują dzieciom zabawę. Są konkursy z nagrodami, tańce. Na koniec proszą do roztańczonego dziecięcego kręgu rodziców. I jedni, i drudzy mają wspaniałą zabawę.

Zabawy, również wesela, rozpoczynają polonezem. Ten nasz narodowy taniec łagodzi obyczaje. Partnerzy kłaniają się sobie, mężczyźni okazują szacunek paniom. Jest też „cebulka”. Tańczący stają naprzeciw siebie w kręgu i muszą porozmawiać na zadany temat. W ten sposób powoli odsłaniają swoje wnętrze, pokonują onieśmielenie, tak jakby obierali cebulę z kolejnych warstw.

Kazimierz Hojna, mistrz polskich wodzirejów, podczas prowadzonych przez siebie imprez wykorzystuje metodę „klanzy”. Jest współtwórcą stowarzyszenia promującego takie techniki oddziaływania na siebie. – Staram się poprzez zabawę uczyć otwartości na innych, wyrobić wśród uczestników poczucie, że każdy z nich jest fajny, akceptowany przez innych. Bo wodzirej to człowiek, który nie tylko dyktuje układ tańca, ale też musi sprawić, żeby jak największa liczba osób wyszła na parkiet – wyjaśnia Hojna. Wśród bawiących się na jednym z wesel, które prowadził Hojna, był niewidomy, który podczas oczepin złapał muszkę rzuconą przez pana młodego. W nagrodę miał prawo do solowego tańca. Wtedy Hojna poprosił didżeja, żeby puścił tango z filmu „Zapach kobiety”. Tańczył go w tym filmie Al Pacino grający niewidomego. Hojna trafił w dziesiątkę. Okazało się, że niewidomy uczestnik wesela był zachwycony. Stał się gwiazdą balu.

Frak i cylinder

Tym, co wyróżnia wodzirejów ze szkoły Kazimierza Hojny, jest m. in. strój. Ich znak rozpoznawczy to frak i cylinder. Anna Bilewicz, jedna z niewielu kobiet w tym gronie, tylko raz wystąpiła w sukience. Podczas numeru zwanego „swingiem w uliczce”, gdy tańczyła do westernowych rytmów. Suknia bardzo krępowała jej ruchy. Potem nie mogła opędzić się od panów proszących ją do tańca. Od razu wiedziała, że popełniła błąd, bo wodzirej nie może stanowić konkurencji dla innych uczestników zabawy. W tym wypadku dla innych pań.

Dla Zielińskiego i Spery prowadzenie imprez to dodatkowe zajęcie. Na co dzień są nauczycielami. Kazimierz Hojna, absolwent pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej, zajmuje się tylko prowadzeniem imprez. Twierdzi, że jeśli traktuje się ten zawód poważnie, można z niego nieźle żyć. Wodzirejami są głównie mężczyźni. Panowie lepiej niż kobiety znoszą nocny tryb życia.

Dobry wodzirej jest na wagę złota. Nazwiska tych sprawdzonych podawane są z ust do ust. Oni nie muszą ogłaszać się w prasie czy internecie. Kazimierz Hojna ma zamówienia na wszystkie weekendy do końca przyszłego roku. Z Jackiem Kręgiem, jednym z najbardziej znanych wodzirejów w Krakowie, trzeba się umawiać z co najmniej rocznym wyprzedzeniem. Krąg pracuje nawet w dni powszednie. Śluby odbywają się tradycyjnie w sobotę. Jednakże w ostatnich latach sporo młodych ludzi staje na ślubnym kobiercu. Zdesperowani długim oczekiwaniem na miejsce w wybranym lokalu, narzeczeni decydują się pobrać nawet w piątek czy niedzielę.

Zatrudniając wodzireja przyszli małżonkowie chcą, aby ich ślub na długo utkwił w pamięci gości. – Coraz więcej młodych par czuje potrzebę zorganizowania nietypowego, odmiennego od tradycyjnego ślubu i wesela. Pomysły są różne. Od wesel organizowanych pod gołym niebem – w stylu amerykańskich garden party, poprzez wiejskie biesiady aż do egzotycznych wycieczek do Zanzibaru, aby wziąć ślub w obrządku tego kraju – mówi Jacek Krąg. Jedno z nietypowych wesel, jakie prowadził, zorganizowano w hotelu położonym na wiślanej skarpie. Państwo młodzi i goście przypłynęli pod salę balową statkiem. Na pokładzie podawano szampana.

Grażyna Starzak
Źródło: Dziennik Polski - Kraków