Uważa, że wodzirej musi rozgrzać gości niczym dobry alkohol, ale preferuje imprezy na trzeźwo. O Szczepanie Babiuchu z Gdyni, który prowadzi wesela i bale, tańczy „Waka Waka” i poloneza, a czasem zamienia frak na strój szejka – pisze Irena Łaszyn
Lutka Danielaka, granego przez Jerzego Stuhra, traktuje z przymrużeniem oka. Fajnie na niego popatrzeć na ekranie, pośmiać się, ale na swojej drodze to nie chciałby go spotkać. Bohater filmu Feliksa Falka jest zwyczajną kanalią, prowadzi podstępną grę, niszczy rywali, mizdrzy się i urządza cyrk na parkiecie, a dzisiejszy wodzirej taki nie jest.
– A jaki jest?
– To animator, tancerz, dusza towarzystwa, człowiek kulturalny i odpowiedzialny – tłumaczy Szczepan Babiuch, wodzirej z Gdyni.
– Taki, który potrafi porwać gości do zabawy, ale ma też wyczucie sytuacji, nikogo do niczego nie zmusza i nikomu niczego nie narzuca. Pamięta, że to nie on jest najważniejszy. Najważniejsi są ci, którzy przyszli się pobawić.
Wodzirej musi mieć klasę
Nie ma więc wspólnego śpiewu w rodzaju „Piosenka radość w nas rozpala. La la la. La la la”. Nie ma konkursów o podtekście erotycznym ani zabaw, które mogą kogoś ośmieszyć. Nie ma „A teraz idziemy na jednego”. Nie ma nawet „Gorzko, gorzko”, inicjowanego przez wodzireja.
Jeśli taka wola gości, niech się sami domagają „słodzenia” od państwa młodych. Szczepan uważa, że wodzirej powinien mieć klasę, dbać o dobry klimat zabawy, nie wolno mu wprawiać innych w zakłopotanie.
– A jeśli państwo młodzi albo organizatorzy balu życzą sobie, żeby było disco polo, majteczki w kropeczki i „gorzka wódka”?
– Dlatego najpierw spotykam się z klientami i wszystko uzgadniam. Muszę wiedzieć, jaki jest budżet, liczba gości i wizja imprezy. Wysłuchuję życzeń, dokładnie oglądam lokal, przedstawiam swoje propozycje, staram się być otwarty, ale pewnych granic nie przekraczam. Jeśli jakiś pomysł nie bardzo mi się podoba, sugeruję inne rozwiązanie. Niekiedy muszę przekonywać, żeby ciaśniej ustawić stoliki, zorganizować więcej miejsca do tańczenia. Właścicielom lokali nie zawsze się to podoba.
– Lutek Danielak oświadczał: „Ja przychodzę z orkiestrą, to jest, ten, sekcja i trąba, piosenkarka, toples, fakir. Robimy od dziewiątej do trzeciej, potem koncert życzeń”…
– Ja niczego nie oświadczam. Rozmawiam i negocjuję. Toples i fakir odpadają, najczęściej przychodzę z prezenterem muzycznym. Zapewniam sprzęt, muzykę, różne gadżety – tłumaczy Szczepan.
Z aniołami na parkiecie
W ten sprzęt musiał sporo zainwestować. I wynająć specjalne pomieszczenie, żeby to wszystko pomieścić. Ma swoje nagłośnienie, oświetlenie, wytwornicę dymu i wytwornicę baniek mydlanych, lasery, chusty animacyjne, mnóstwo strojów i akcesoriów. Używa ich w zależności od sytuacji i rodzaju imprezy. Wiadomo, inaczej bywa na balu, inaczej na jubileuszu firmy czy studniówce.
Jego zasada: Być tu i teraz, pamiętać, że każdy gość jest jednakowo ważny.
Przeważnie występuje we fraku i cylindrze. Ma białą koszulę, białą muchę, pas hiszpański lub kamizelkę, lakierki. Kropka nad i – to laska wodzirejska.
Czasem jednak zakłada strój szejka albo maharadży. Czasem czapkę Alibaby, jakiś turban albo arafatkę. To zależy od imprezy, którą ma poprowadzić. Inaczej się ubierze na bal w klimacie lat trzydziestych, inaczej na zabawę mikołajkową dla dzieci, inaczej na uroczystość związaną ze złożeniem wieczystych ślubów zakonnych, bo i takie ma w grafiku.
Niekiedy przebiera się w trakcie imprezy, inicjując jakiś taniec. Dziś ma wystąpić na niebiańskim parkiecie, może więc przypnie sobie skrzydła.
– Poprowadzę, wspólnie z wodzirejem Tomaszem Pawlakiem, Karnawałowy Bal Aniołów w gdyńskim Gimnazjum i Liceum Jezuitów – wyjaśnia Szczepan . – Za darmo, bo symboliczne opłaty, w wysokości 30 złotych od osoby, ledwie pokryją koszty organizacyjne. A dochód z aukcji ikony Archanioła Rafała, napisanej przez Romana Ziębę, oraz szklanych aniołów bieszczadzkich, podarowanych przez Zofię Paterek, zostanie przeznaczony na leczenie chorej Alicji.
Impreza ma charakter charytatywny, ale zabawa będzie przednia: tańce, muzyka, lasery, dymy, anielskie kreacje. Niejednemu pewnie urosną skrzydła u ramion.
– Bez alkoholu? Czy to w ogóle możliwe?
– Oczywiście! Wodzirej powinien być jak dobra wódka, jak mawia mój mistrz Kazimierz Hojna. Nie za wiele, ale w dobrym gatunku. Działać rozluźniająco, zachęcać do zabawy, wyzwalać fantazję. Goście nie potrzebują dopalaczy, żeby się dobrze bawić. Wiele razy prowadziłem wesela bezalkoholowe. Nawet gdy początkowo niektórzy byli rozczarowani, a nawet zgorszeni, to na koniec przyznawali, że jeszcze nigdy się tak nie wybawili. Nieufnie do imprez bez alkoholu podchodzą zwłaszcza osoby starsze, gospodarze uroczystości twierdzą, że rodzina im takiego afrontu w stosunku do gości nie wybaczy, w polskiej tradycji jest to nie do pomyślenia. A potem się przekonują, że gdy jest wodzirej, to alkohol wcale nie jest konieczny. Wszyscy są zadowoleni. Kiedyś miałem wesele dla 105 osób, na które kupiono 115 butelek wódki. Następnego dnia się okazało, że 95 nikt nie ruszył. Gdy ludzie wciągnęli się w wir zabawy, tej wódki nikt nie potrzebował! – opowiada gdyński wodzirej.
Ale to nie znaczy, że Szczepan Babiuch na imprezach z alkoholem nie bywa. Bywa. Takich nawet ma więcej. Sam też lubi wypić piwo czy lampkę wina. Ale – broń Boże! – w pracy, podczas balu, festynu czy wesela. Taką możliwość od razu zdecydowanie wyklucza. Każdy ma swój kodeks wartości, w tym jego – alkohol nie występuje.
Poza tym – kończył kurs wodzirejów zabaw i wesel bezalkoholowych. Uczył się tego w Katowicach, od prawdziwych mistrzów w tym fachu – Kazimierza Hojny, jego brata Józefa i Bernadety Nogaj-Lechowicz. To go zapewne naznaczyło. Wiele zawdzięcza też Rafałowi Folwarskiemu, wybitnemu wodzirejowi z Warszawy.
Oprócz specjalistycznych kursów i warsztatów, skończył teologię. Ma 32 lata. Wodzirejem jest od lat pięciu.
W Bollywood i Betanii
Najbardziej pamiętne bale? Z rozmarzeniem wspomina bezalkoholowe bale sylwestrowe we Wrocławiu, na Ostrowie Tumskim, w auli Papieskiego Wydziału Teologicznego, dla 200 osób. Zabawa trwa od 20 do szóstej rano, nikt się nie nudzi i nie marudzi. Mnóstwo animacji tanecznych, od tańców brazylijskich po amerykańskie czy greckie.
– O szóstej dziesięć padło pytanie, czy mam wolne za rok – uśmiecha się.
Szczepan twierdzi, że Polacy są bardzo kreatywni. Lubią bale tematyczne, lubią się przebierać. Zauważył, że w Rumi, gdzie prowadził bal w stylu Bollywood, o stroje w klimacie zadbało prawie 90 proc. uczestników. On też wystąpił w stosownym nakryciu głowy i w ozdobnej tunice. – Było kolorowo i bajecznie – wspomina.
Albo bal karnawałowy „Uczta w Betanii”, dla uczestników wspólnot i ruchów religijnych archidiecezji gdańskiej, który odbył się w Gdyni.
– To był bal z natchnienia Ducha, na podstawie Ewangelii Świętego Jana, rozdział 12 – opowiada Szczepan. – Chodziło o ucztę w Betanii, podczas której Marta wylała na stopy Pana Jezusa olejek nardowy, a następnie wytarła te stopy swoimi włosami. Postanowiliśmy wiele z tych wydarzeń odtworzyć. Ludzie przebrali się za apostołów, Żydów, Judaszy, Marty, Marie Magdaleny. Siedzieli na dywanach, jedli rękami, pili ze starych dzbanów. Tańczyli tańce żydowskie. I namaszczali, jeden drugiego, tym olejkiem nardowym, który się nam udało sprowadzić, z wielkim trudem, z Betanii. Zupełnie jak w Ewangelii, „cały dom wypełnił się wonią olejku.” – wspomina gdyński wodzirej. Potem, w podobnym stylu, taki bal zorganizowali w Warszawie.
Jak się to robi
Czy Polacy się chętnie bawią? Oczywiście! Ale czasami trochę się… wstydzą. Dlatego trzeba im pomóc. Potrzebna jest dobra muzyka, taka wpadająca w ucho, dostosowana do gustów i wieku balowiczów. Potrzebny ktoś, kto wyciągnie na parkiet i zainicjuje wspólny taniec. Rozpali ogień, a potem go umiejętnie podsyca. Nie zamęcza. Gdy ktoś nie chce tańczyć, tylko woli się napić, to nawet wystrzał z armaty go nie ruszy.
Trzeba go zostawić w spokoju.
– Wodzirej nie jest komikiem i satyrykiem, nie zabawia, lecz prowadzi zabawę – podkreśla Szczepan Babiuch. – Generalnie, ludzie lubią tańczyć. Czasem tak się wczuwają, że fruwają w powietrzu. Zabawa jest pod sufitem.
Tańce to nie tylko cza-cza, walc, tango. Furorę robi np. taniec belgijski, związany z piosenką „t Smidje” zespołu Lais. Jak się to robi? Szczepan Babiuch instruuje:
– Ustawiamy się parami na obwodzie koła, panowie z lewej strony, panie z prawej. Obracamy się w prawo, trzymamy się za ręce, tak jak przy polonezie. A teraz: cztery kroki do przodu, obrót, cztery kroki w tym samym kierunku, ale tyłem. Cztery kroki do przodu, znowu obrót i kolejne cztery kroki w tę samą stronę tyłem. Doskok, odskok, obrót z zamianą miejsc, doskok, odskok i znowu obrót z zamianą miejsc i zamianą partnera…
Albo „Waka Waka”, czyli taniec z teledysku Shakiry, nagrany z południowoafrykańskim zespołem. Albo greckie „Opa opa”. Albo „Schnappi”. Albo „Tunak Tunak Tun” z gatunku bhangra, z teledysku hinduskiego wykonawcy z Pendżabu, Dalera Mehndiego. Takie parkietowe Bollywood, z płynnymi ruchami ciała, do słów nieskomplikowanej piosenki: Tunak Tunak Tun, da da da…
– Nadal się tańczy słynny biesiadny hicior „Kaczuchy”, greckie sirtaki, zwane zorbą, i kankana – potwierdza Szczepan. – A na początku każdego balu, nawet dziecięcego, musi być polonez. To taniec elegancki, dostojny, uroczysty, dla każdego. Wprowadza w odpowiedni nastrój, podnosi rangę imprezy. Niektórych także wzrusza.
Polonez na Długim Targu
Szczepan Babiuch wiele razy wiódł poloneza, w najróżniejszych miejscach w Polsce. Ale uważa, że najbardziej pamiętny był na Długim Targu w Gdańsku, podczas imprezy „Katolicy na ulicy”, gdy tanecznym krokiem – od Zielonej Bramy do fontanny Neptuna – przeszło w korowodzie ponad 350 par.
W Polsce jest pewnie kilkuset wodzirejów, ale tylko część ma zarejestrowaną działalność i z tego się utrzymuje. Większość z nich pracuje w weekendy, gdy nie ma innych obowiązków. Szczepan Babiuch poświęcił się tej pracy bez reszty. Jest profesjonalistą. W ciągu tygodnia spotyka się z klientami, by dograć każdy szczegół, a w soboty i niedziele prowadzi imprezy. W tygodniu zresztą też, ale mniejsze. Grafik ma zapełniony niemal do grudnia, zostały pojedyncze soboty. Musiał odmówić 70 klientom. Wolne ma tylko w okresie Wielkiego Postu.
Irena Łaszyn Źródło: Dziennik Bałtycki - Polska The Times