Nie mają nic wspólnego z postacią Danielaka z filmu Feliksa Falka. Bawią gości z gracją Starszych Panów. O stołecznych wodzirejach ciężko pracujących nie tylko w karnawale pisze Karolina Kowalska
Sobota, godz. 19. W wyściełanej atłasem sali klubu Akant w Miedzeszynie ubrany we frak i melonik Kuba Krawczyk, szef grupy wodzirejów Impress, wita weselników. Najpierw wspólne zdjęcie i korowód. Zachęceni przez eleganckiego pana w meloniku, sztywni z początku goście zaczynają pląsać na parkiecie i żywiołowo oklaskują pierwszy taniec młodej pary. Nawet najpoważniejsi luzują krawaty. W tym samym czasie Robert Krawczyk, brat Kuby, w Błoniu pod Warszawą anonsuje przybycie nietypowych państwa młodych. Basista punkowego zespołu z narzeczoną zlecili mu poprowadzenie wesela w stylu punkowym. Klasyczny frak Roberta przełamuje kapelusz z charakterystyczną wstążką w kratkę, typową dla fanów ska.
W weselnej sali – krewni i znajomi młodej pary. Albo w tradycyjnej gali ślubnej, albo w gali w stylu punk: smoki (pasma włosów rosnące od potylicy w dół), baczki do ogolonej głowy, dredy. Zamiast odświętnych butów w szpic krótkie glany. W sam raz do tańców pogo, których można spodziewać się na weselisku punkowca. Przed Robertem trudne zadanie: musi pogodzić konserwatywny gust krewnych z zamiłowaniem młodych do alternatywy. – Wyjście było tylko jedno. Puściłem piosenkę zespołu pana młodego, informując salę, że teraz zagra młody małżonek – opowiada Robert. – Poskutkowało. Z krzeseł poderwali się najstarsi członkowie rodu, a że utwór był z tych łagodniejszych, nie kryli miłego zaskoczenia. Oporniejsi posłuchali, zobaczyli, że nóżka się kręci, i zza stołów ruszyli na parkiet. Potem już poszło jak z płatka…
Niczego nie narzucać
Choć gusta gości klubu Akant nie różniły się aż tak bardzo, Kuba Krawczyk również miał nie lada zadanie. Jak na każdej imprezie bacznie przyglądał się towarzystwu. Starał się wyczuć moment, w którym najedzeni nabiorą ochoty do tańca. Wodzirej ma poprowadzić ludzi do zabawy, ale nie narzucać im swojej woli. Jest asystentem, pomaga rozruszać towarzystwo, ale nie może mu dyktować, co ma robić. Gdy widzę, że weselnicy świetnie się bawią we własnym gronie i tańczą bez zachęty, nie przerywam – tłumaczy Kuba Krawczyk. I tym razem udało mu się wyczuć moment. Kankan odtańczony przez żeńską połowę gości wypadł znakomicie. Panie wykazały się żelazną kondycją, a na koniec prawie wszystkie zrobiły szpagat. Okrzyki zachwytu wzbudziła również zorba w wykonaniu panów.
Tak wiele roboty
– Specjalnie dla państwa, 625. impreza! – tak lubi witać gości Rafał Folwarski. W rzeczywistości wesel i balów, które poprowadził w ciągu ostatnich 9 lat, zliczyłby pewnie więcej, ale 625 to ładna okrągła liczba. Daje wyobrażenie o jego doświadczeniu. W przeliczeniu na lata wychodzi około 70 imprez rocznie. Ale tak naprawdę zapotrzebowanie na wodzirejów w Warszawie rośnie w postępie geometrycznym i z roku na rok wolnych weekendów Rafał ma coraz mniej.
Krzysztof „Karpik” Karpiński w ewidencji swej firmy działającej od dwóch lat wpisanych ma 80 imprez. Z tymi, które poprowadził jako praktykant – asystent wodzireja, zliczyłby ich pewnie ponad 100. Kuba Krawczyk ma na koncie 500 imprez. Tych, które prowadził jako student, nawet nie liczy.
Talent i dyplom
Kuba i Rafał szlify zdobywali 10 lat temu – na imprezach dla znajomych i weselach.
Rafał, którego wujek 29 lat temu założył zespół Werus, jedyną wówczas grupę weselną w stolicy grającą muzykę na żywo, na początku myślał o własnym zespole. On sam ukończył w szkole muzycznej klasę klarnetu, a jego brat jest saksofonistą i potrafi też śpiewać i grać na gitarze. Szybko jednak doszedł do wniosku, że aby stworzyć sekcję, potrzebowałby co najmniej 9 osób.
– To byłoby zbyt kosztowne. A jeżeli miałbym grać z play-backu, to wolałem płacić ZAIKS–owi i odtwarzać utwory w oryginale – tłumaczy Rafał.
I tak zdolności muzyczne, aktorskie i taneczne (7 lat uprawiał taniec towarzyski) przekuł w wodzirejowanie. Podobnie jak wszyscy dyplomowani wodzireje ukończył pierwszy w Polsce Kurs wodzirejów zabaw i imprez bezalkoholowych w Ośrodku Profilaktyczno-Szkoleniowym im. ks. Franciszka Blachnickiego w Katowicach i zaczął działać na własny rachunek. Kuba zdobył taki sam dyplom. Dziś obaj zatrudniają po kilkunastu pracowników, a ich firmy obsługują do ośmiu imprez jednego dnia. Współpracowników dobierają spośród znajomych lub osób spotkanych na weselach. Tak było z Krzysztofem „Karpikiem”, Karpińskim, dziś renomowanym wodzirejem.
– Podszedł do mnie i spytał, jak dostać się do zawodu. Zaproponowałem mu współpracę, bo miał chęci i to coś – wspomina Rafał Folwarski. – „To coś” to zespół cech tworzących dobrego wodzireja, m.in. talent aktorski, poczucie rytmu, dobrze ustawiony głos, grację i obycie. Lekcje dyplomacji, psychologii i prowadzenia zabawy urządzamy już we własnym zakresie – dodaje. Choć zdolności aktorskie i charyzma są konieczne, wodzirejami rzadko zostają aktorzy. Rafał z zawodu jest technologiem żywności, co wykorzystuje podczas imprez, zapowiadając wnoszone potrawy po francusku, włosku i angielsku. „Karpik” jest grafikiem komputerowym, a Kuba Krawczyk skończył biotechnologię. W grupie Impress biotechnolog zatrudnia: key account managera z poważnego koncernu europejskiego, dwóch teologów, nauczyciela języka angielskiego, office managera z kancelarii prawniczej i studenta MEL-u – wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej.
Ośmielić do tańca
Renesans profesji wodzireja datuje się na ostatnich kilka lat. Jeszcze w latach 90. na wesela wynajmowano DJ-a, który co jakiś czas anonsował kolejny utwór. Często obowiązki prowadzącego zabawę (zwykle w stylu dyskotek w remizie) przejmował lider weselnego zespołu.
Kuba Krawczyk tak tłumaczy socjologiczny fenomen zapotrzebowania na prawdziwego wodzireja: – Ludzie potrzebują odnowy obyczaju, ale nie chcą zabaw w rodzaju „dotykamy się po kolanach” czy „przepychamy jajko przez nogawkę spodni”. My gwarantujemy im rozrywkę na poziomie, bez dwuznacznych podtekstów, nie naruszającą niczyjego poczucia godności, nie narażającą nikogo na śmieszność. Stąd popularność wodzireja, który we fraku i z taktem poprowadzi zabawę – uważa.
Tę opinię potwierdza dr hab. Beata Łaciak z Katedry Socjologii Obyczajów i Prawa Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. – Ludzie chcieliby się bawić, ale ograniczają ich konwenanse i role społeczne. Unikają tańca z obawy przed ośmieszeniem.
Dlatego potrzebują kogoś, kto ośmieli ich do zabawy, przekona, że przyłączenie się do węża czy odtańczenie kankana nie naruszy ich pozycji społecznej – tłumaczy dr Łaciak, autorka książki „Obyczajowość polska czasu transformacji, czyli wojna postu z karnawałem”. Odrodzenie się zawodu wodzireja jest fenomenem również dla niej, tym bardziej że profesja ta nie doczekała się opracowań historycznych. Pierwsze wzmianki o wodzirejach pojawiają się w XIX w., ale nikt nie wspomina, od kiedy istnieli. O balach z udziałem wodzirejów w latach 70. wiemy chociażby z filmu Feliksa Falka. Jednak nawiązanie do tradycji szlacheckich i międzywojennych stało się widoczne po 1989 roku, kiedy to zaczęły odradzać się bale branżowe, często połączone z kuligiem, organizowane w dworkach i pałacykach. Natomiast w okresie PRL widoczna była wyraźna prywatyzacja rozrywek i zwrot ku małym wspólnotom rodzinnym i przyjacielskim – ocenia dr Łaciak.
Trzeba mieć zdrowie
Jak wygląda BHP pracy wodzireja? Nasi rozmówcy są zgodni: najważniejsza jest kondycja. 12-godzinne prowadzenie imprez, taniec i wyrzucanie nóg w kankanie nie męczy tak bardzo, jeśli zdarza się raz na tydzień. Ale często wodzirej prowadzi kilka imprez z rzędu. A w tym zawodzie imprezowe maratony są na porządku dziennym:
– W czerwcu bawiłem gości na czterech zabawach w trzech miastach Polski: w Warszawie, Olsztynie i Krakowie – mówi Kuba Krawczyk. – Od 10 do 13 czerwca przejechałem ponad 1000 km i spałem może kilka godzin. Po całej nocy w ruchu jechałem na drugi koniec Polski i rozstawiałem sprzęt na kolejną imprezę. To wymaga żelaznego zdrowia – uważa Kuba. Dlatego po pracy odsypia do godz. 15. Spałby pewniej dłużej, gdyby nie mały synek, który po południu domaga się ojcowskiego towarzystwa. Rafał Folwarski dbałość o zdrowie uważa za swój obowiązek. Regularnie odwiedza foniatrę, laryngologa i internistę. Kiedy po ostatniej imprezie dla dzieci dostał dziwnej wysypki, od razu zgłosił się do lekarza.
– W ciągu wieczora chwytam za ręce tysiące osób. Każda z nich może być chora i przenosić zarazki. Taka wysypka to nie tylko skaza na urodzie i zagrożenie dla mojego zdrowia, ale przede wszystkim dla zdrowia gości. Kilka dni później miałem bal dla dzieci i nie mogłem narażać ich na ryzyko zakażenia. Dlatego od razu poprosiłem o antybiotyk – tłumaczy Rafał.
Na co dzień, jak większość kolegów żyjących tylko i wyłącznie z wodzirejowania, Rafał unika kawy, herbaty, coli i napojów gazowanych. – Mają działanie wysuszające. Wystarczy szklanka coli dziennie, by na imprezie stracić głos. Dlatego na co dzień piję wodę mineralną – zapewnia.
Również od lat nie pije alkoholu. – Większość wodzirejów to abstynenci – twierdzi Rafał.- Choćby dlatego, że w tym zawodzie można błyskawicznie zostać alkoholikiem. Na imprezie każdy chce wypić z wodzirejem, a po każdym weselu w charakterze napiwku dostajemy butelki z alkoholem.
Trzeźwość wodzireja coraz częściej weryfikują jego klienci. Zdarza się, że nad ranem wodzirejowi każą dmuchać w alkomat i jeśli wynik jest inny niż 0,0, nie wypłacają mu wynagrodzenia, bo wymóg, by wodzirej był trzeźwy, umieszcza się w umowie. Rafał Folwarski regularnie przypomina o tym pracownikom. Równie często jak o odpowiedniej prezencji, uśmiechu i uważnym słuchaniu, jakie klient ma wymagania.
Dłuuugie negocjacje
Bo o ile podczas imprezy wodzirej jest mistrzem ceremonii, skrzy dowcipem i podrywa do tańca, o tyle na spotkaniu z klientem przede wszystkim stara się słuchać. Rafał Folwarski skrzętnie notuje wszystko, co klient zawarł nawet w 40-minutowym monologu. Ja proponuję scenariusz zabawy i atrakcje, ale wiem z doświadczenia, że klienci zawsze mają pewne oczekiwania – wyjaśnia Rafał. – Nawet kiedy dostaję zlecenie na poprowadzenie imprezy firmowej, podczas której „wszyscy mają po prostu dobrze się bawić”, staram się doprecyzować: czy chcą państwo coś uczcić? A może wręczyć pracownikom nagrody? Albo podziękować im za całoroczną ciężką pracę? I okazuje się, że owszem. Będą nagrody, a organizując imprezę, zarząd chciałby docenić pracowników.
On i jego ludzie na spotkaniach z klientami spędzają całe dnie: – Ustalenia trwają często dwa razy dłużej niż sama impreza, nawet po kilkanaście godzin rozciągniętych na kilka spotkań – wylicza Rafał. Kuba Krawczyk chodzi z palmtopem, a na spotkania z klientami poświęca przynajmniej jeden dzień w tygodniu. Jego biurem na kilka, a nawet kilkanaście godzin staje się wówczas jedna z kafejek w centrum Warszawy. Takie dni zdarzają się coraz częściej, bo już teraz zgłaszają się pary planujące ślub na lato 2010 roku.
Jak ludzie docierają do Kuby, „Karpika” czy Rafała? Wystarczy w wyszukiwarce internetowej wpisać hasło: „wodzirej”. Wyskakuje ponad ćwierć miliona wyników, w tym kilkaset dotyczących konferansjerki. I dziesięć poświęconych profesjonalnym firmom wodzirejskim, bo, jak podkreśla Rafał Folwarski, takich z prawdziwego zdarzenia jest na stołecznym rynku około 10. Reszta pod hasłem „wodzirej” przemyca weselnego DJ-a czy zespół śpiewający z playbacku.
Wodzireje nie ogłaszają się w prasie. – Nam to niepotrzebne. Kiedyś myślałem o atrakcyjnych reklamach do lokalnych gazet i ulotkach. Szybko okazało się, że ludzie sami mnie znajdują. Przekazują sobie mój telefon, polecają znajomym. Zleceń mam aż nadto – uśmiecha się „Karpik”.
Karolina Kowalska Źródło: Polska The Times