Prowadzenie różnych imprez to intratne zajęcie, o czym świadczy rekordowa frekwencja na kursach dla wodzirejów. Organizuje się je dziś prawie w każdym większym mieście. Prowadzą wesela, studniówki, bale branżowe, prymicje księżowskie, a nawet – stypy! Jeszcze 10 lat temu profesjonalnych wodzirejów było najwyżej kilkunastu. Ilu ich jest dzisiaj? Tego nikt nie wie, bo wielu z nich traktuje ten zawód jako drugie zajęcie. Intratne, o czym świadczy rekordowa frekwencja na kursach dla wodzirejów. Organizuje się je dziś prawie w każdym większym mieście.

Wodzirej to zawód z tradycjami. Już od niepamiętnych czasów byli mistrzowie ceremonii, którzy prowadzili karnawałowe bale. Starostowie i drużbowie przewodzili weselnej zabawie. Termin „wodzirej” przez pewien czas źle się kojarzył. Po tym, jak w lipcu 1978 r. na kinowe ekrany wszedł film Feliksa Falka pod takim właśnie tytułem. Główną rolę – Lutka Danielaka – grał Jerzy Stuhr. Danielak był żałosnym człowiekiem, żeby nie powiedzieć kreaturą. Jerzy Stuhr był tak przekonywający w tej roli, że musiało upłynąć sporo czasu, aby zmienił się stereotyp wodzireja z filmu Falka.

Osoby, które zajmują się „profesjonalnym prowadzeniem zabaw”, można dziś spotkać na ludowych festynach i na salonach. Prowadzą wesela, bale, imprezy integracyjne, a nawet prymicje księżowskie i przyjęcia komunijne. Jednego z krakowskich wodzirejów raz poproszono na… stypę. Pochodzący z Kresów nieboszczyk, który umarł mając 92 lata, był za życia wesołym człowiekiem. Uwielbiał lwowskie piosenki i dowcipy opowiadane w tamtych stronach. W testamencie zażyczył sobie, żeby do trumny włożono mu płytę z nagraniem popularnego szlagieru „Tylko we Lwowie”. Prosił też żałobników, aby na stypie śmiano się, a nie płakano. Spełniono to życzenie, prosząc o pomoc wodzireja.

Profesjonaliści i amatorzy

Ludzi, którzy zarabiają lub częściej dorabiają jako wodzireje, jest w Polsce sporo. Tych, których uznaje się za profesjonalistów, podobno nie więcej niż stu. Za swojego mistrza uważają Kazimierza Hojnę, który kilkanaście lat temu wraz z bratem Józefem zorganizowali w Katowicach pierwsze warsztaty dla wodzirejów. Do dzisiaj wyszkolili prawie osiemset osób. Nie wszyscy pracują jako wodzireje, bo jak mówią bracia Hojnowie, „do tego zawodu trzeba mieć powołanie i charyzmę”.

Jak odróżnić amatora od profesjonalisty? – Profesjonalista trzyma klasę i zna granice dobrego smaku – mówi Kazimierz Hojna. Tym, co wyróżnia wodzirejów ze szkoły Kazimierza Hojny, są nie tylko oryginalne pomysły na zabawę, ale także strój. Ich znak rozpoznawczy to frak i cylinder. Anna Bilewicz, jedna z niewielu kobiet w tym gronie, tylko raz wystąpiła w sukience. Podczas numeru zwanego „swingiem w uliczce”, gdy tańczyła do westernowych rytmów. Suknia bardzo krępowała jej ruchy. Potem nie mogła opędzić się od panów proszących ją do tańca. Od razu wiedziała, że popełniła błąd, bo wodzirej nie może stanowić konkurencji dla innych uczestników zabawy. W tym wypadku dla innych pań.

Ze „szkoły” Kazimierza Hojny wywodzi się wielu małopolskich wodzirejów. Należy do nich m.in. Tomasz Zieliński z Zakopanego, z zawodu nauczyciel, z zamiłowania przewodnik tatrzański i… wodzirej. W Tatry chodził, odkąd pamięta. Wodzirejem został 10 lat temu. Za namową kolegi – Mirosława Spery, też nauczyciela. Tworzą bardzo zgrany tandem. Prowadzą bale, aukcje, sylwestry, festyny, wesela. W pamięci zachowali zwłaszcza to na pół tysiąca osób, które wyprawił w Czarnym Dunajcu Robert Mateja, były już skoczek narciarski. Z początku mieli tremę. Tylu sławnych ludzi naraz. Adam Małysz, skoczkowie z pierwszych stron sportowych gazet z Niemiec, Austrii, Norwegii. Trema opuściła ich, gdy na parkiet wszedł Apoloniusz Tajner. Okazało się, że jest wyśmienitym tancerzem i lubi się bawić. – Wspaniale zachował się Adam Małysz. Wiadomo było, że fotoreporterzy oblegać będą właśnie jego. Małysz robił wszystko, żeby pozostać w cieniu. Zdawał sobie sprawę, że to nie on jest tego dnia główną postacią. Dopiero, gdy Robert Mateja pojechał z żoną na sesję fotograficzną, pozwolił się sfotografować. Na tym weselu przekonałem się, że nasi skoczkowie to prawdziwa, sportowa rodzina – wspomina Tomasz Zieliński.

Beata Hermaszewska skończyła kurs wodzirejów prowadzony przez Kazimierza Hojnę osiem lat temu. Jest jedną z niewielu kobiet w tym gronie. Kobiety gorzej niż mężczyźni znoszą nocny tryb życia, dlatego w tym zawodzie rzadko się je spotyka. Beata Hermaszewska pracuje najczęściej z mężem, który jest muzykiem. Mają sporo pracy, bo, jak mówi Beata, „coraz większa grupa Polaków ceni sobie dobrą, kulturalną zabawę”.

Prowadzą bale sylwestrowe, wesela, różnego rodzaju imprezy. Wiele frajdy dają im te, organizowane dla dzieci. Np. „dziecięcy sylwester”, który odbył się niedawno w jednej z restauracji w Brzesku.

Beata należy do tej grupy wodzirejów – „jak wszyscy ze szkoły Kazimierza Hojny” – podkreśla, którzy w czasie zabawy „starają się zachować swój kręgosłup moralny”. Co to oznacza? – To, że nie dają się „wpuścić” w aranżowanie zabaw „poniżej pasa” – odpowiada Beata. – Raz miałam taką nieprzyjemną sytuację – kontynuuje. – Poproszono mnie na wesele do Buska-Zdroju. Wodzirej miał być prezentem-niespodzianką dla państwa młodych. Członkowie grającej tam orkiestry, gdy się o tym dowiedzieli, poczuli się chyba zazdrośni, bo starali się mnie upokorzyć, zapraszając do zabawy „zakryj swoim ciałem partnera”. To zabawa z erotycznym podtekstem. Przez chwilę zastanawiałam się, jak wybrnąć z tej opresji. W końcu poleciłam partnerowi, żeby usiadł na krześle. Ja siadłam na jego kolanach, wyciągając jak najdalej nogi w szpilkach przed siebie, tak, żeby zakryć jego kończyny. Cała sala biła mi brawo.

Na wagę złota

Dla większości wodzirejów prowadzenie imprez to dodatkowe zajęcie. Zieliński i Spera na co dzień są nauczycielami. Mirosław Spera aktualnie pełni funkcję dyrektora Gimnazjum nr 1 w Zakopanem. Beata Hermaszewska prócz wodzirejowania zajmuje się także prowadzeniem żłobka. Ich guru czyli Kazimierz Hojna, absolwent pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej, skupia się głównie na prowadzeniu imprez. Twierdzi, że jeśli traktuje się ten zawód poważnie, można z niego nieźle żyć.

– Można – potwierdza Beata Hermaszewska. Dobry wodzirej zarabia za noc mniej więcej tyle samo co zespół muzyczny, czyli nawet 3-5 tysięcy złotych. Beata zaznacza, że ona wraz z mężem mają bardzo zróżnicowane stawki. Prowadzą wiele imprez, które organizują ich znajomi, a w takiej sytuacji wiadomo, że nie będą śrubować stawek.

Dobry wodzirej jest na wagę złota. Nazwiska tych sprawdzonych podawane są z ust do ust. Oni nie muszą ogłaszać się w prasie czy internecie. Z Jackiem Kręgiem, jednym z najbardziej znanych wodzirejów w Krakowie, trzeba się umawiać z co najmniej rocznym wyprzedzeniem. Krąg pracuje nie tylko w weekendy. Śluby odbywają się tradycyjnie w sobotę. Jednakże, w ostatnich latach sporo młodych ludzi, zdesperowanych długim oczekiwaniem na miejsce w wybranym lokalu, decyduje się pobrać nawet w piątek czy w niedzielę.

Wodzireje ze „szkoły” Hojny bale, zabawy, również wesela rozpoczynają polonezem. Nasz narodowy taniec łagodzi obyczaje. Partnerzy kłaniają się sobie, mężczyźni okazują szacunek paniom. W programie profesjonalnych wodzirejów często jest też „cebulka”. Tańczący stają naprzeciw siebie w kręgu i muszą porozmawiać na zadany temat. W ten sposób powoli odsłaniają swoje wnętrze, pokonują onieśmielenie, tak jakby obierali cebulę z kolejnych warstw.

Każdy z wodzirejów ma swoje „sztandarowe numery”. Która z zabaw najbardziej cieszy balowiczów? Beata Hermaszewska długo zastanawia się nad odpowiedzią, tłumacząc, że „jest ich wiele”. – No, może „obyrtka” – mówi po chwili. „Obyrtka” to bardzo żywiołowa zabawa na góralska nutę. Jest przy niej wiele śmiechu, bo jak sama nazwa wskazuje, trzeba się trochę po parkiecie pokręcić, żeby nie dać plamy.

Kazimierz Hojna, guru polskich wodzirejów, podczas prowadzonych przez siebie imprez wykorzystuje metodę „klanzy”. Jest współtwórcą stowarzyszenia promującego takie techniki oddziaływania na siebie. – Staram się poprzez zabawę uczyć otwartości na innych, wyrobić wśród uczestników poczucie, że każdy z nich jest fajny, akceptowany przez innych. Bo wodzirej to człowiek, który nie tylko dyktuje układ tańca, ale też musi sprawić, żeby jak największa liczba osób wyszła na parkiet – wyjaśnia Hojna. Wśród bawiących się na jednym z wesel, które prowadził Hojna, był niewidomy, który podczas oczepin złapał muszkę rzuconą przez pana młodego. W nagrodę miał prawo do solowego tańca. Wtedy Hojna poprosił didżeja, żeby puścił tango z filmu „Zapach kobiety”. Tańczył go w tym filmie Al Pacino grający niewidomego. Hojna trafił w dziesiątkę. Okazało się, że niewidomy uczestnik wesela był zachwycony. Stał się wręcz gwiazdą balu.

Grażyna Starzak
Źródło: Dziennik Polski